czwartek, 12 grudnia 2013

Szkola rodzenia- warto?

Może ktoś uzna, że szkoła rodzenia to jakaś moda. Wymysł mający na celu wyciągnięcie z przerażonych nową rolą młodych rodziców oczekujących dziecka kolejnych pięniedzy (,których w tym okresie idzie naprawdę ogromna ilość). Luksusem, który konieczny nie jest, bo przecież kobiety rodziły, rodzą i rodzić będą i nic tego nie zmieni, a skoro inne sobie radziły, to dlaczego nie ja. W pierwszej ciąży nie mogliśmy uczestniczyć w zajęciach. Zresztą moje podejście do szkoły może częściowo było takie jak opisane powyżej? Może za dużo naczytałam się od koleżanek, które urodziły dobrze, a do takowej nie uczęszczały?
Może i sama bez problemu bym dała radę uczęszczać na szkołę rodzenia, bo nie pracowałam, ale maż mając pracę grafikową na zmiany po 12 godzin nie mogł się zadeklarować, że będzie miał wolne zawsze w te same 2 dni w tygodniu i do tego w tych konkretnych godzinach. Te 3 lata temu szkoły rodzenia były czymś brutalnie stałym, zajęcia odbywały się w te same dni, w tych samych godzinach. Na szkoły w 90% chodziły pary ( tak jak to bywa z wizytami u lekarzy), a sama nie czułam się na sile uczestniczyć w takich warsztatach w pojedynkę. Nie znałam jeszcze w Gdańsku wielu osób, więc nie chciałam fundować sobie kolejnego uczucia wyobcowania, bo przecież zawsze ktoś z kimś był. Żałowałam, ale nie dało się tego przeskoczyć , a decyzja o indywidualnym toku byłaby luksusem, na który niekoniecznie było nas w tamtym okresie stać.
Gdy byłam na końcowce ciąży na kursie nauczycielskim (, który był częścią mojego małego marzenia związanego z samoobserwacją) poznałam wspaniałą kobietę- położną z powołania, spełnioną matkę i żonę, doulę, która z szacunkiem traktowała każdą rodzącą, a robiła to jeszcze zanim w Polsce pojawiły się informacje o duchowym polożnictwie.
Kiedy narodziła się Szkoła Rodzenia Majka wiedziałam, że w kolejnej ciąży to właśnie tam się przygotuję do kolejnych narodzin, tym bardziej, że mój poród nie był piękny i idealny. Gdy byliśmy już pewni, że zostaniemy rodzicami, jedną z pierwszych osób, która się o tym dowiedziała to była właśnie Karolina. Od początku rozmawiałam z nią o tym, czy nie będzie większych problemów, by na spotkania zabierać Młodą, bo w końcu brak rodziny w mieście w tym konkretnym przypadku okazał się być trochę uciążliwy. Dodatkowo grupa, do której mieliśmy uczęszczać zgodziła się na obecność starszej latorosli. A jesli chodzi o częstotliwość spotkań... Karolina pracuje w szpitalu, pomaga jako doula, a zgłaszające się do niej pary mają różną pracę, dlatego zajecia mamy w bardzo różnym czasie dopasowanym do każdego z uczestników.
To nie jest tak, ze szkoła rodzenia to coś nowego. Teściowa od czasu do czasu wspomina swój pierwszy poród i wielokrotnie pojawiała się tam wzmianka o szkołe rodzenia, o nauce oddychania i o fakcie, że cały personel przychodził do niej popatrzeć sobie jak 'robi pieska' ;) . 30 lat temu niewiele miast mogło się pochwalić takową. W Gdańsku była.

Jednym z ojców szkoły rodzenia w Polsce był profesor Fijalkowski. Pisał on tak:

"Szkoła rodzenia jest rekompensatą medycyny za błędy przeszłości. Powodowana humanitarnym dążeniem do łagodzenia cierpień, medycyna uczyniła kobiecie rodzącej wątpliwą przysługeę, przejmując od niej odpowiedzialność za bieg porodu i pozbawiając ją aktywnego w nim udzialu. W ten sposób bowiem, nastąpiło sztuczne ogołocenie aktu porodowego z treści humanistycznej, wyrażonej przez zaangażowaną postawę mamcierzyńską rodzącej."*

I pomyśleć, że słowa te, które zostały napisane 40 lat temu są nadal tak aktualne..

Czego możemy oczekiwać od dobrej szkoły rodzenia? Nie tylko wsparcja i poczucia przynależności do jakiejś grupy- w tym przypadku ciężarówek (nie zawsze się ma to szczęście, że wśród rodziny czy znajomych są pary oczekujące dziecka), ale przede wszystkim informacji.

Upewnienia się, że jeśli pozwolić naturze działać, a lekarzom zabronić wykonywania niepotrzebnych zabiegów, to można urodzić dziecko naturalnie. Można dowiedzieć się jak wygląda podejście do rodzącej w różnych szpitalach, jakich leków tam używają i jak każdy działa (duży plus jeśli prowadząca uczestniczy w porodach w różnych szpitalach), jak wygląda wyposażenie porodówki i z czego realnie można korzystać. Czy można sobie pozwolić na takie fanaberie jak kominek zapachowy i muzyka relaksacyjna i jak położne patrzą na plan porodu. Co zrobić, żeby później dziecku przecięto pępowinę i że mogę prosić, i personel musi to uszanować, że nie chcę, by dziecko było myte po porodzie. I to co dla mnie jest chyba najbardziej istotne mimo, że psychicznie mój maż był dla mnie wielkim wsparciem, to nacisk na to, jak ważny jest partner, jak może pomóc i co zrobić, żeby było łatwiej i przyjemniej. I, że to on, kiedy partnerka rodzi mając taką a nie inną wiedzę, może pomóc podjąć decyzję o tym czy jakieś leki/zabiegi uważają za naprawdę konieczne czy też nie.
Dlatego warto poszukać naprawdę dobrej szkoły rodzenia, która skupi się na porodzie, połogu, a nie tylko na pielęgnacji dziecka, która będzie prowadzona przez osoby z pasją, które kochają to co robią i uważają, że one tylko PRZYJMUJĄ porody, a nie je ODBIERAJĄ kobiecie. Które same mają doświadczenie nie tylko jako personel medyczny, ale i osoba towarzysząca rodzącej i co najwazniejsze jako sama rodząca.
Sama z nieufnością podchodzę do szkół przyszpitalnych, bo czytając relacje niektórych osób uczestniczących na nie, które brzmiały jak chów potulnych owieczek przekonanych o nieomylności pracowników szpitala (sama wiem, że moga się mylić i to w jaki sposób zademonstrował mi lekarz już na izbie przyjęć...) choć nie twierdzę, że wszystkie takie są. Szczęściem byłaby szkoła polecona przez znajomych, ale w chwili obecnej internet jest kopalnią wiedzy i na opiniach na forach również można polegać.




 

 



*Włodzimierz Fijałkowski, Rodzi się człowiek; wydawnictwo:WDR 2006

1 komentarz:

  1. Po raz kolejny czytam cytat z nagłówka i myślę...jakie to prawdziwe :)

    OdpowiedzUsuń