czwartek, 30 czerwca 2011

Kaszubskie lato

Ale nam się trafiło :) Pogoda cudowna choć moje Dziecię chyba w mamę się wdało. I dla niej upały nie są przyjemne. Ale lepiej spędzić ten czas na świeżym powietrzu niż kisić się na blokowisku.
Dodatkowo oczy Dziecięciem mogli nacieszyć dziadkowie. Już teraz snują plany jaką to piaskownicę zrobią, jakie huśtawki, a i basen jest już w planie- docelowo murowany.
Widać, że się cieszą tym wszystkim.
No i Babcia. Wypatrzyła fotografię dziecięcą. Teraz modna sprawa. Wiadomo, że koszta są wielkie. Ale Babcia zapobiegliwa nakupowała różnych rzeczy i w efekcie powstały takie zdjęcia:






Więcej będzie innym razem jak Mała będzie bardziej chętna na przebieranki, bo jest strój wróżki, czerwonego kapturka, rasta czapka, szalik i koraliki nie mówiąc o innych cudach których jeszcze nie widziałam, a co czeka na mnie w torbie.

piątek, 24 czerwca 2011

Pleśniak


Upiekłam ciasto. Tak dla odmiany ;)
Ciasto wyszło nieziemskie, a myślałam, że jest jakieś strasznie trudne. Jak byłam mała  to takie mi się wydawało. A w moich stronach nazywało się pleśniakiem. A tu zdziwienie. Ciasto jest proste i bardzo smaczne.  Zrobiłam według przepisu Madleine. Jej wersja z truskawkami. Moja ze świeżymi truskawkami i konfiturą rabarbarowo-truskawkową. Konfitura oczywiście z przepisu Doroty.


Składniki :
  • 5 jajek
  • 3 szklanki mąki
  • 1 margaryna
  • 1 szklanki cukru
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 1,5 łyż proszku do pieczenia
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • słoiczek dżemu rabarbarowo-truskawkowego
  • owoce

Przygotowanie:
Z żółtek,cukru pudru,mąki wymieszanej z proszkiem i tłuszczu zagnieść ciasto.  Podzielić na 3 częsci. 2 części włożyć do zamrażarki na godzinę (można zrobić ciasto wcześniej- 2 części dać do zamrażalnika, 1 do lodówki). Ubić pianę z białek, dodać cukier i na końcu do niej mąkę ziemniaczaną. Z części ciasta, którego nie mroziliśmy wylepić blachę (wysmarowaną tłuszczem i posypaną wcześniej bułką tartą). Układamy na cieście dżem i pokrojone dość drobno owoce. 1 część mrożonego ciasta ścieramy na tarce posypując nim owoce.Wykładamy pianę i znów trzemy ostatnia część ciasta. Pieczemy w 180 stopniach 45 min.

Smacznego!!!

wtorek, 21 czerwca 2011

spacerowo

Wybraliśmy się na spacer. Dawno nie szliśmy tylko po to, żeby się przejść. A brakowało tego.



A wiązałyśmy się korzystając z instrukcji tej pani .
Super sprawa. W końcu dokładnie zobaczyłam jak poprawić błędy o których istnieniu wiedziałam już dawno, a nie wiedziałam co zrobić, żeby ich nie było.

shake truskawkowy


Dziś dostałam pyszne truskawki i wymyśliłam shake.
Prosty, ale smaczny.

  • truskawki (10 szt.)
  • kostki lodu (8 szt.)
  • mleko (1/2 szklanki)
  • lody waniliowe ( 1 szklanka)
  • cukier do smaku

Truskawki zmiksować z kostkami lodu i cukrem.
 Dopełniamy mlekiem i lodami i ponownie miksujemy.
Przelewamy do szklanek.
Smacznego!

tarta z truskawkami


A naszła mnie chętka na coś słodkiego, kruchego i truskawkowego. I jest, a raczej była, bo od niedzieli już po niej śladu nie ma. Tarta. Ciasto nad ciastami, królowa deserów ect.
Rozpływać się mogę nad nią w nieskończoność.
Wersja light to nie jest. Ale pyszna :)
Inspirowałam się tym przepisem.

Składniki:

  • 3 cup (po 100 ml) mąki
  • 3 łyżki cukru pudru
  • 100 g  zimnej margaryny
  • 1 jajko
  • ok. 400 ml śmietanki 30 %
  • 1 1/2 op. cukru wanilinowego
  • galaretka truskawkowa
  • truskawki
Najpierw przygotowujemy kruchy spód. Przesiać mąkę i cukier i łączymy z siekaną margaryną. Dodajemy jajko, mieszamy i formujemy kulkę (można podsypać mąką jak będzie się za bardzo lepić). zawijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę (ja wrzuciłam do zamrażalnika).
Po tym czasie rozwałkowujemy podsypując mąką i przenosimy do formy do tarty (ja miałam silikonową 28 cm). Nakłuwamy, wykładamy na wierzch pergaminem i obciążamy, np. fasolą. Pieczemy ok. 15 minut w rozgrzanym do 180 stopni piekarniku. Po tym, czasie zsypujemy fasole, zdejmujemy papier i  zostawiamy w piekarniku do zrumienienia. Studzimy.
Galaretkę rozpuszczamy w 400 ml wody. Przygotowujemy truskawki- myjemy, odszypułkowujemy i kroimy na połówki. 
Śmietanę ubijamy z cukrem.
Wykładamy ją do ostudzonego spodu, wykładamy na wierzch truskawki i zalewamy tężejącą galaretką i wkładamy do lodówki.
Subiektywnie najlepsza jest następnego dnia kiedy lekko ciasto kruche zmięknie i nie będzie pękać.

sobota, 18 czerwca 2011

czysta radość i esencja słodkości

Mam śliczne dziecko. I to nie tak subiektywnie, ale bardzo obiektywnie ;)
Kto jej nie widzi to się Młodą zachwyca. Ale czy to dziecko nie jest cudne?






 
Wczoraj byłyśmy na dłuższej wyprawie. Najpierw spotkanie z Gosieńką, a później wizyta w szpitalu u Doktorka po zaświadczenie do becikowego.
Przez długi czas zastanawiałam się jak się przetransportować. Co wybrać: wózek czy chustę. Wygrała chusta. Wybór idealny, bo w autobusach sporo kobiet z dziećmi i tym samym z wózkami i ja ze swoim bym już nie wsiadła.
Gosia oczarowana, ludzie piali na widok Młodej. A chusta była wychwalana.
Nawet jak byłam w szpitalu i mijałam dwie starsze panie na korytarzu to powiedziały, że nawet nie zdaję sobie sprawy, jaką im radość tym wszystkim sprawiłam. Wszystkie te miłe komentarze i rozpływanie się nad Młodą w autobusie (w drodze powrotnej usłyszałam, że jest cudna- do tego śmiała się przez sen) bardzo poprawiły mi humor. Zdecydowanie bycie matka jest fajniejsze niż bycie w ciąży. Nie tęsknię za tym stanem, nie tęsknię za brzuszkiem, obrzękami i wszystkimi nieprzyjemnymi dolegliwościami.
Tylko jedna kobieta wyprowadziła mnie z równowagi. Zaczęła nas komentować i bezczelnie zakończyła swoją wypowiedź (,którą krytykowała takie ułożenie, bo przecież dziecka tak nosić nie można) zdaniem skierowanym do starszej zmieszanej tym faktem pani "jak pani myśli". Jakby mnie interesowało to, co inni mają do powiedzenia. W nerwach powiedziałam, że taka forma jest polecona przez fizjoterapeutę i kobieta zamilkła.
Swoją drogą ludzie są bezczelni. Ja nigdy nie odważyłabym się dawać rad matce. Przecież to jasne, że i tak zrobi po swojemu, a nerwy się popsuje.
Choćby wczoraj. Kobieta niosła dziecko w miękkim nosidle (takie koło 6 miesięcy) przodem do świata. Żal mi było dzieciaka, bo tylko kręgosłup krzywy mieć będzie, ale to nie moje dziecko i kobieta i tak zrobiłaby tak jak jej wygodnie i jak uważa.

wtorek, 14 czerwca 2011

sezon pieluchowy rozpoczęty

Moje Dziecię skończyło dziś 2 miesiące. Rany jak ten czas szybko leci...

Od dziś też od godziny 7 rano moja córka została zapieluchowana wielorazowo. Mała jakaś senna była, pogoda średnia, więc nasze wyjście ograniczyło się do wizyty w warzywniaku i w pobliskim markecie po najpotrzebniejsze rzeczy, więc nie było potrzeby zakładania jednorazówek.
dzisiejszy bilans to 7 kieszonek i 9 tetr (,bo te okazały się być lepszym wyjściem niż wkłady, które de facto dostałam do pieluch "gratis"). Czeka mnie jeszcze prasowanie pieluch i paseczków flanelki co by kupę było łatwiej sprać. Dziecię me załatwia się już tylko raz do 2 dziennie, ale jak wali to klękajcie narody- 10 minut dziś spierałam z pieluszki ową niespodziankę ;)
Ilość zamówionych przeze mnie pieluch w liczbie sztuk 16 oceniam jako wystarczającą. dzisiejsze pieluchy wstawię jutro i w między czasie nie będę miała ciśnienia, że mi zabraknie.
Pierwsza noc w wielo. Życzcie powodzenia :)
Lecę prasować i może zrobię bułeczki z truskawkami. Jednak z porcji podwójnej, bo były tak pyszne, że nie można było się powstrzymać przed zjedzeniem ich praktycznie od razu, a dzisiaj kupione truskawki patrzą na mnie zachęcająco :)

sobota, 11 czerwca 2011

szybka sałatka z tortellini i ogórka




Toffi zamieszczając przepis na sałatkę przypomniała mi o "mojej", szybkiej sałatce.
Będąc w Biedronce zakupiłam potrzebne składniki.
  • paczka tortellini w szynką (teraz w Biedronce są fajne trójkolorowe)
  • 2 ogórki krótkie
  • duży jogurt
  • łyżka majonezu
  • łyżka koperku (najlepiej świeżego)
  • kosteczka smaku koperkowa
  • czosnek
  • sól
Tortellini gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. W między czasie robimy sos. Jogurt miesza się z majonezem, koperkiem, czosnkiem (tym razem granulowany) i solą. Do smaku. Ja lubię dużo koperku i czosnku ;)
Ogórki obieramy ze skórki, kroimy wzdłuż na 4 części, wycinamy nasiona  i kroimy na niewielkie cząstki.
Na koniec wszystko mieszamy.


Smacznego.

dżem rabarbarowo- truskawkowy

Wracając z egzaminu zaszłam na ryneczek. Brakuje mi takich miejsc, a żeby kupić coś od rolnika jechać do Oliwy mi się nie chce. Ale skoro przechodziłam to aż się prosiło.
Łupem padł rabarbar. Miałam chęć, ale nie wiedziałam co zrobić. Weszłam szybko na blog Doroty i zakochałam się w jej dżemie.
Rabarbar obrałam, skroiłam, wydobyłam z lodówki obrane wczoraj truskawki i do roboty. Dziecko śpi, więc można :)


Składniki jako, że wagi brak:
  • 2 miski (ok. 700 ml pojemności) skrojonego na niewielkie kawałki rabarbaru
  • 1 miska skrojonych na ćwiartki truskawek
  • 2 cup ( 100 ml) cukru
  • 2 łyżki (15 ml) soku z cytryny
  • kubek wody
Teraz  wszystko się gotuje. Zobaczymy co z tego wyjdzie :D
Jak nic będzie do ciasta :)

piątek, 10 czerwca 2011

bułeczki z truskawkami



Drożdżówki zainspirowane przepisem Doroty. Tak pięknie u niej wyglądały. Tyle, że u nas 9 nie zejdzie. Więc wyszło 6 po małych przeróbkach
  • 2 cup (po 100 ml) mąki orkiszowej
  • 1 cup mąki pszennej tortowej
  • 1 cup mleka
  • 2 łyżki cukru brązowego
  • 1 jajko
  • szczypta soli
  • ok. 30 g  masła
  • 1 łyżeczka drożdży instant
  • 3 łyżeczki bułki tartej
  • kilka ładnych truskawek (ok. 18 szt- po 3 na bułeczkę)
  • 1 jajko roztrzepane, do posmarowania bułeczek
Mleko podgrzać i rozpuścić w nim masło. Wlać do maszynki do chleba. Dosypać cukier, sól, wsypać mąkę (może być trochę więcej jeśli ciasto okaże się za rzadkie), rozmieszane jajko i na końcu drożdże. Nastawić program wygniatania.
Można obyć się bez maszynki. wtedy trzeba zrobić wszystko ręcznie i odstawić do wyrośnięcia (maszynce zajmuje to 1,5 godziny razem z wygniataniem).
Po wyrośnięciu podzielić na 6 równych części, uformować bułeczki i rozłożyć na blasze i zostawić do wyrośnięcia. po wyrośnięciu ubić środek bułeczki (ja zrobiłam to kieliszkiem), posmarować jajkiem. na każdy środek sypiemy szczyptę bułki tartej (z pół łyżeczki), układamy 3 truskawki i posypujemy kruszonką (2 cup mąki, 5 łyżek cukru, cukier waniliowy, ok. 60 g miękkiego masła- wszystko w palcach ucieramy). Jeśli jakaś nam zostanie (mnie została), to mrozimy w woreczku na następny raz.
pieczemy bułeczki koło 25- 30 minut w temperaturze 180 st.


wielorazówki, czyli pieluchowanie na kolorowo

Zaczynam przygodę z wielorazówkami. Zastanawiam się co mnie skłoniło do nich? Krótkie korzystanie dzieci z pieluch? Oszczędność? A może bajeczne wzory pieluszek? Chyba wszystko po trochu.
Pieluchy są przeprane (przynajmniej część) i przesuszone.

Wykorzystałam tą gorącz z przed kilku dni.
I wtedy też były próby pierwszego pieluchowania.



Dziecię nie protestowało, ale za sprawą postanowiłam poszukać innych rozwiązań.
Wczoraj dotarły do nas tetry od Niczki, bo jak mam się za coś zabrać to od razu z zapleczem. Wprawdzie pogoda do bani, ale może poschną?
Ps. Do tego mąż wyczytał o szybkim nocnikowaniu. Czeka nas zakup książki i łapania kiedy Małej się chce. Ale to jak oboje będziemy w domu, bo przypuszczam, że sprzątania trochę będzie ;)

czwartek, 9 czerwca 2011

alternatywa dla mam karmiących tęskniących za piwem i winem

IKEA, kocham cię!!!
Właśnie odkryłam rzecz cudowną. Napój bezalkoholowy na bazie wody sodowej i fermentowanych owoców. Jako, że lubię gruszki, ślubny zgarnął mi napój gruszkowy.
W smaku przypomina albo lekkie owocowe wino musujące, albo piwo smakowe typu Reds.
Zostałam jego fanką i już przy grillu nie będę z zazdrością patrzeć na tych pijących ;)

O karmieniu w miejscach publicznych, przebieraniu dzieci i środkach transportu miejskiego

Jesteśmy po wizycie w IKEA. Jakichś wielkich zakupów nie robiliśmy, bo w sumie to była wizyta podglądowa, która zakończyła się kupnem kilku drewnianych ramek do zdjęć na prezenty dla Mamy i Teściowej (zaległy Dzień Matki) i zgrzewki baterii do aparatu (alleluja! Koniec zdjęć z komórki ;) ). Jako, że winda nie działa nadal o czym wiedzieliśmy już rano a nie chcieliśmy całego dnia spędzić w mieszkaniu wybór nie był trudny. Ikea jest prorodzinna, mają pokoje dla matki z dzieckiem, przewijaki, nawet kącik do karmienia gdzie mogę spokojnie z Maluchem usiąść, nakarmić je popijając pyszną herbatkę. Dodatkowo restauracja i pełno wrażeń dla nas- rodziców, którzy jarają się zabawkami i pięknie wystrojonymi pokojami, mogą poskakać na materacach sprawdzając czy są odpowiednio miękkie i potestować fotele (, bo zakup jednego mnie czeka; marzę o czymś mega wygodnym do karmienia Dziecięcia).
W jedną stronę dojechaliśmy bez problemu- ba nawet udało się usiąść co w godzinach szczytu nie jest łatwe- chyba jakieś pustawe autobusy się nam trafiały. Po wejściu do sklepu gdzie to ja szłam 2 kroki przed mężem, pan ochroniarz kazał mężowi zostawić plecak, w którym mieliśmy cały osprzęt dla Małej. Trochę się zdziwiłam, ale ok. Najzabawniejsze jest to, że trzeba było owemu panu dość długo tłumaczyć, że tam są tylko ubranka, pampersy, pieluszki tetrowe i wkładki laktacyjne i jak chce to może nam to sprawdzić przy wyjściu (kiedy podeszliśmy do innego ochroniarza po zakupach to machnął ręką na sprawdzanie za co mu bardzo dziękujemy, bo w tym czasie Młode mogłoby się obudzić).
Najpierw obiad w restauracji (szwedzkie klopsiki z żurawiną za którą oboje szalejemy i filiżanka cappuccino) i przechadzka po piętrze. W razie czego blisko do "kącika karmień", który najpierw dokładnie obejrzałam- wygodny fotel, stoliczek a wszystko to odgrodzone od sali, i pokoju dla matki z dzieckiem- czystego i pachnącego co w sklepach nie zawsze się zdarza.
Napawaliśmy swoje oczy pięknie urządzonymi pokojami, snuliśmy plany (narazie mało realne) na swoje "M" i możliwość urządzenia go po swojemu z pokojem dla Młodej, przymusie kupienia zabezpieczeń do gniazdek za jakiś czas i obietnica kupna kolejki drewnianej, którą najpewniej my będziemy się chętniej bawić niż Dziecię. Po 1,5 godziny poszliśmy na ciasto (marchewkowe- pycha) i herbatę do restauracji (kochamy kartę IKEA FAMILY i ich kawy za free od poniedziałku do piątku :) ), bo Małe już się zaczęło wiercić. Ja swoją dopiłam do połowy i kiedy już wiercenie przybrało na sile zaczęłam się rozwiązywać. Najpierw karmienie, później przebieranie.Zasiadłam wygodnie (co za cudowny fotel- dłużej bym siedziała i zasnęłabym) i rozpoczęłam karmienie.
W pewnym momencie kiedy już przysypiałam wparowała jakaś kobieta z dzieckiem mającym na oko 1,5 roku (dziecko chodzące, ale pieluchowe). I wyobraźcie sobie, że powiedziała do małej (nie do mnie!?!) "zobacz pani karmi dzidziusia" i zaczęła dziecku ściągać pieluchę. Zęby zbierałam jeszcze 10 minut po tym jak się zwinęła. Szok jaki przeżyłam nie pozwolił mi odpowiednio tego skomentować, a szkoda, bo kiedy odzyskałam możliwość mówienia, to pierwsze co cisnęło mi się na usta to "jakby ktoś wszedł do mojej kuchni, zdjął majtki, nasikał do zlewu i wyszedł"... Przecież karmiłam. Moje Dziecko jadło i czemu ono ma być gorsze od całej masy ludzi, która spożywała posiłek w tym miejscu, ale w spokoju? Muszę poprosić w restauracji, żeby postawili takie znaczki (jak stawia się przy wilgotnej podłodze) z tekstem "dziecko je, nie przeszkadzać, ono też ma prawo do spokojnego jedzenia" czy coś w tym stylu. Po karmieniu przyszła pora na przewinięcie. Śliczny pokoik, z mega wygodnym przewijakiem, papierowymi ręcznikami na wałku (nie musiałam wyciągać swojego podkładu!?!) i przyciszoną melodyjką. Cudo! Przewinęłam Dziecko, przebrałam (ten minus chusty, że muszę mieć ze sobą dodatkową zmianę ubrania na wypadek przepocenia- dziś była tylko lekko wilgotna, ale i tak wolałam przebrać) i wróciłam z powrotem do kącika, żeby dać jej dopić z drugiego cycka, odbić i zawiązać się w spokoju. Trochę marudziła jak zeszliśmy na parter, ale bacznie oglądała wszystko co się działo dokoła. A było co oglądać. Zrobiłam sobie w myślach listę rzeczy potrzebnych po które wrócimy jak odzyskamy samochód, ale uda się nam od kogoś na ta okoliczność auto pożyczyć. W końcu Marudka zasnęła, a my skierowaliśmy się do kas. W drodze powrotnej podjechał autobus bezpośredni. Troszkę przepełniony, ale udało się wejść. I stał się mały cud. Młoda dziewczyna ustąpiła mi miejsca. Miłe to było, bo reszta ludzi zaczęła być bardzo zajęta, wlepiając oczy w szyby i oglądając coś bardzo ciekawego czego ja osobiście nie dostrzegałam.... Sporo panów w średnim wieku robiło to samo mimo, że jak się okazało część wysiadła na kolejnym przystanku. Ale dzięki tej dziewczynie odzyskałam w wiarę w dobre serce i ludzką życzliwość.



Po powrocie kartka na windzie "dźwig nieczynny" i spacer na 8 piętro z ponad 5 kilowym obciążeniem.

środa, 8 czerwca 2011

Matka Karmiąca i chustowanie po męsku

System mnie wykiwał. Jako Matka Karmiąca wszędzie taszczę swoje dziecię. Niby pokarm odciągnięty (na razie niewiele, ale na 2 karmienia powinno co najmniej starczyć), ale jakoś wolę ta Małą Glizdę mieć przy sobie. Dziś konieczna wizyta u dermatologa. Powód? Piersi. Jako Matka Karmiąca muszę o nie dbać. Efekt wizyty? Steryd na brzuch na 3 dni i antybiotyk na nieciekawie wyglądający pieprzyk(wszystko w minimalnej ilości co by się do pokarmu nie dostało) i na piersi coś neutralnego, więc dalej jedziemy na lanolinie i zachwycenie się nad chustą (dodam, że doktor jest wiekowym panem i byłam niepewna jego reakcji- och jak bardzo się zdziwiłam).
Co ma do tego system, a właściwie technika? Wszystko. Z mężem jeszcze w chuście nie wychodziliśmy. Wychodziliśmy, ale to ja byłam osobą noszącą. Z nim szliśmy dodatkowo z wózkiem. Ale teraz technika zawiodła. 8 piętro a winda nie działa. Pięknie. Ja się zamotać nie mogę, bo przecież muszę wystąpić toples przed lekarzem i co teraz? Szybka decyzja (szybka, bo lekarz do 19, autobusy co 25 minut, a do wyjścia zostało 15 minut)- luby się chustuje. Mała nakarmiona, przewinięta i motamy. To znaczy ja motam, bo mąż jeszcze mało kumaty co w tym gra. Zawiązałam go najlepiej jak potrafię (ciężko jest wiązać kogoś, bo nie wiadomo jak mocno można dociągnąć, więc i wiązanie do idealnych nie należało) i wychodzimy. Mała zadowolona, ślubny dumny jak paw, a ja mam ubaw nie z tej ziemi.



jak zaczęło bujać oboje usnęli

mała drzemka- jaki ojciec taka córcia

Wnioski? Facet budzi jeszcze większe zainteresowanie niż babka. Co więcej na niego patrzą z rozrzewnieniem, a babce mówią jaka to ona zła matka, bo dziecko ma zimne nóżki xD choć i rozrzewnienie czasem się pojawia. Najfajniejsza była reakcja dermatologa, której jak pisałam trochę się obawiałam (w tym miejscu pozdrowienia dla wspaniałego specjalisty i rzeczowego człowieka mimo 87 lat!!!), że bardzo sprytne, super rozwiązanie i genialny pomysł.


Oczywiście jak wróciliśmy okazało się, że winda nadal nie działa...

wtorek, 7 czerwca 2011

o ludziach i ich wąskich horyzontach

Dziś rano byłyśmy na zakupach. Oczywiście zachstowane. Ja bawełniana bluzka, Młoda body i kapelusik (wyglądała jak rasowy chłopak). Trzeba jeść, trzeba robić zakupy. Wyszłam po 8, poszłam oddać krew bo by mi się skierowanie na morfologię przeterminowało (po transfuzji to będzie moja pierwsza kontrola odkąd wróciłam do domu) i tam pierwsze uwagi. Piguła stwierdziła, że dziecko ma nóżki sine, bo jest uciśnięta (dobrze zawiązana chusta nie naciska nóżek, bo przechodzi pod pupą i pod nóżkami; zresztą dzieci nie mają dobrze rozwiniętego układu krążenia o czym kto, jak kto, ale ona wiedzieć powinna). Potem w sklepie był spokój, ale poszłam na lumpka w nadziei, że znajdę Młodej trochę bodziaków (mamy w planach jechać na Kaszuby, a tam ciężko będzie prać, a moja agentka ostatnio co najmniej 3 sztuki dziennie potrzebuje- jedna po spaniu, jedna po chustowaniu, i jedna do spania; wiadomo jak jest kupowa wpadka, albo się przesika to kolejne sztuki lecą). No i w tym lumpku się zaczęło: za zimno w nóżki, ale za gorąco ogólnie, za mocno związana, krzywa (!?!)... I pierwszy raz ucieszyłam się, że Mała zaczęła płakać (sklep bez klimy, dziś wszystko po 2 zł, więc wyobrażacie sobie te tłumy- młodej było nudno, bo stałam już w kolejce i gorąco- ach te zmarznięte nóżki ;) ), bo nas przepuścili w kolejce . Wyszłyśmy i się uspokoiła...

Ludzie są dziwni

poniedziałek, 6 czerwca 2011

upały

Siedzimy w domu i płyniemy. jakie to szczęście, że mieszkanie mamy od południowego zachodu. Dzięki temu można jakoś wytrzymać. Jak gorączka wpływa na dzieciaki. Młoda jak nigdy ciągle śpi, budzi są co 15, 30 minut na picie i śpi dalej. A przydałoby się pójść do jakiegoś sklepu po jedzenie, żeby można było ugotować jak już będzie chłodniej.
Tak się odzwyczaiła od wózka, że nie wyobrażam sobie wyjść z nim.. I co teraz? Chusta jest ciut za ciepła, a na bambusową mnie nie stać... Musimy sobie radzić z tym co mamy.

piątek, 3 czerwca 2011

mały cud

Mam cudowne dziecko :) Sama radość, kwintesencja szczęścia. I dusza towarzystwa. Nie cierpi być sama, musi widzieć to co wszyscy i dlatego chusta nas ratuje. Bo co to za przyjemność leżeć w wózku i podziwiać budkę albo parasolkę? Przecież mama widzi więcej fajnych rzeczy, więc czemu dziecię nie może?
Ale na dzień dziecka ciocia zrobiła małej super prezent. Zastanawiam się komu większy, jej czy mnie,
bo prezentem jest śliczna karuzelka ze zwierzątkami wygrywająca kołysankę Brahmsa.


Dzięki tak niewielkiej rzeczy mogę choćby skoczyć do ubikacji czy zrobić sobie herbatę. Zajmuje małą nieziemsko.
A dziś? Święto. Kołysanka właśnie uśpiła moje dziecię.


Mam co najmniej 1,5 godziny wolnego ;)