sobota, 26 maja 2012

dzień matki

Zasługi matki docenia się dopiero wtedy kiedy zostaje się matką. Te nieprzespane noce, humorki, zmienne nastroje, stosy prania i prasowania... Ale i pierwsze uśmiechy, przytulenie się latorośli, kroki, pierwsze 'mama' :)
Mimo, że moje dziecię jeszcze 'mama' nie powiedziało to rano uraczyło mnie pięknym uśmiechem i przytulaskiem.
Za Eveleo wrzucam swoje zdjęcie z Lutką autorstwa Lete
.
A teraz coś dla mnie. Mążu w imieniu Lutki podarował mi piękny wełniany szal, a wcześniej przyszła do mnie książka Mamani "Mama ma zawsze rację" autorstwa Sylwii Chutnik. Już zmierzam ku końcowi i na pewno wrzucę recenzję. 
Kochane Mamy, życzę Wam, aby dzień matki był w Waszych rodzinach każdego dnia :)

czwartek, 24 maja 2012

zasypianie przy piersi nie jest takie złe

Zawsze słyszałam, że nie można pozwolić dziecku usypiać w ten sposób, bo matka i jej pierś staje się koniecznym elementem usypiania. Fakt, że bywa to męczące, ale...
No właśnie. W czasie wakacji okazało się, że to cudowna sprawa. Lusia nie potrzebuje łóżeczka do zaśnięcia, nie potrzebuje maskotki, kołderki, kocyka, pieluszki czy innych rzeczy przy których maluchy zasypiają. Nie potrzebuje smoczka. Potrzebuje MNIE- Matki która jest z nią zawsze, która opiekuje się i zabawia, pociesza i przytula, która po porostu JEST i KOCHA. A że bywa ciężko... No cóż. Nie prowadzę tak bujnego życia towarzyskiego, żeby miałoby to mi na dłuższą metę przeszkadzać.
.
.
.

A dzięki temu nawet w pociągu zasnęła bez większych protestów :)



środa, 23 maja 2012

jak na wakacje to tylko.... POCIĄGIEM

A właśnie, że tak. PKP najlepszym przyjacielem Matki i Dziecka. Wiem, że wiele osób narzeka a to na opóźnienia, a to na tragiczne warunki, ale ja jestem albo szczęściarą, albo mam tak małe wymagania ;)
Do Rodziców do Torunia jechałam z Lutką pociągiem. I nie jakimś wypasionym Intercity czy TLK, ale najzwyklejszymi osobówkami Przewozów Regionalnych. Czemu tak? Ano temu, że w osobowym jest miejsce na przespacerowanie się i nadal ma się swój bagaż na oku i nie czarujmy, ale w grę wchodzi też atrakcyjna cena i czas przejazdu, a tu wszystko przemawia za pociągiem osobowym, który o dziwo jedzie tyle samo lub niewiele dłużej co pociąg pospieszny. A cena? Bez zniżek TLK to koszt 46 zł. Osobowy to 30 zł lub 28 zł (w zależności czy jedzie się przez Bydgoszcz czy przez Malbork), a po przyznaniu jakichś tajemniczych zniżek zapłaciłam przez Malbork niespełna 20 zł, a przez Bydgoszcz 22 zł. Przesiadka może wydać się męcząca, ale kto choć raz jechał przez Bydgoszcz wie, że mniej czasu zajmie zmienienie pociągu niż lokomotywy ;) No i osobowy zawiezie mnie na drugą stronę mostu oszczędzając mi wątpliwą przyjemność stania w kilometrowym korku, który ani myśli ruszyć się choćby o kilka metrów w rozgrzanym i wypełnionym po brzegi autobusie linii 22 ;) Dzięki temu spacerkiem do rodziców miałam raptem 10 minut drogi do dworca Wschodniego.
Kiedy nie ma się samochodu i dziecko nie jest zwyczaje do podróży w foteliku, kiedy dziecko jest już jak perpetum mobile i koniecznie musi się pokręcić, poskakać, pochodzić, czworakować ect. i w żadnym wypadku nie chce zasnąć w ciągu dnia nie mówiąc już o zezwoleniu na zniewolenie na czas dłuższy niż 30 minut, pociąg jest wspaniałym wyjściem.
Nasza podróż przebiegła bez większych sensacji. Nie licząc tego, że kiedy weszłyśmy do pociągu Młoda dostała takiej głupawki, że przez 40 minut skakała, a jak padła to na śpiocha musiałam z nią wysiadać z pociągu. Na szczęście zawsze ktoś miły pomógł z bagażem (tu nieoceniona okazała się być moja torba na kółkach), bo dziecko rzecz jasna w chuście zawsze było przy mnie.
Oczywiście zdjęć narobiłam dopiero w drodze powrotnej, bo jakoś wcześniej się nie złożyło, ale za to ilością nadrobiłam.



















I kiedy tak siedziałam przyklejona do szyby i napawałam się widokami stwierdziłam, że Polska to jednak piękny kraj ;)
Ps. Jak się dobrze przypatrzycie na ostatnich zdjęciach dostrzeżecie farmę wiatraków. Chyba największa jaką widziałam a znajdowała się w okolicach Pelplina.

poniedziałek, 21 maja 2012

wracamy

Wyjazd mogę uznać za udany. Przyjemna podróż pociągiem, sporo spacerów, lumpowanie, wizyta w ogrodzie zoobotanicznym z kuzynką, dwa spotkania z Lete w tym jedno z możliwością poznania poznanie Wojtka, wizyta na Starym Mieście i nad Martówką... Czas spędziłysmy bardzo aktywnie,ale tak właśnie lubię. Nie było czasu na snucie się po mieszkaniu.
Za 2,5 godziny mamy pociąg powrotny. Najpierw do Bydgoszczy a później do Gdańska. Też w wersji osobowej.
Relacja z wyjazdu chyba nie zamknie się w jednym poscie ;)
Po napisania po powrocie :)

wtorek, 15 maja 2012

wyjazd

Majówka spędzona w domu, bo jak nie Lusia to Mama chorowała. Ale teraz chcemy to nadrobić.
We wtorek po basenie czeka nas podróż do moich rodziców. Samochodu nie ma, Tatuś pracuje więc... Pakujemy się w pociąg i w drogę.Dzięki trójmiejskiej SKM'ce (szybka kolej metropolitalna) mini podróż pociągiem mamy już za sobą. Tym razem czeka nas niespełna 200 km i ponad 4 godziny drogi. Najpierw osobowy do Malborka,a tak Arriva(spalinowy odpowiednik skm w kujawsko-pomorskim) do Torunia.
Dylematów jest wiele. Co wziąć i ile, jak się ubrać na drogę, czy wziąć wielorazowe pieluchy czy pan pampersy, w co się spakować, która chustę wziąć... I jak ja sobie poradzę z dzieckiem i bagażami...
Już teraz na myśl o tym czuje uścisk żołądka ale wiem ze warto. Tatuś odpocznie i zagra w grę której premiera już we wtorek, a i my się za nim stęsknimy.
W niedzielę idziemy do Baju na Przytulaki o.których pisała Lete, no i może uda się z nią spotkać...
A.jak pogoda dopisze to.może i ogród zoobotaniczny odwiedzimy...
A jak nie to może kino? No i konieczny.będzie rajd po lumpeksach... Tylko doba za krótka będzie na to wszystko ;)
Bilet już kupiony, torba jeszcze nie spakowana...
Oj. Już mnie brzuch boli....

środa, 9 maja 2012

karmienie piersią- z MOJEGO punktu widzenia

Wiele się mówi o tym zjawisku i ja czasem wspominam, bo przecież karmię, więc to jest, jakby nie patrzeć, część naszego życia tak jak jedzenie czy picie. Ale wydaje mi się, że nie pisałam jak to u nas było, że trwa. Nie chcę, żeby wyszło, że się żalę, ani robię z siebie bohaterki, bo nią nie jestem mimo, że karmienie piersią jak swego rodzaju super mocą :)


Przyznam się, że choruję na koszulkę z fajną grafiką w tym stylu.

Znowu dygresja ;)


Chciałam tylko pokazać swoje początki, które mimo, że nie były łatwe, to nie sprawiły, że się poddałam.
Moim szczęściem było donoszone dziecko. Lusia urodziła się w dniu, który wyznaczyłam za pomocą metody (o tym kiedy indziej). Poród nie był idealny, ba wręcz przeciwnie, ale mimo, że  wspomnienia łatwe nie są to Lusia okazała się zdrową i silną dziewczyną, która potrafiła się o swoje upomnieć.
Po porodzie nastąpiły pewne komplikacje i tym trafem ja zostałam wywieziona na salę operacyjną, a córka na adaptacyjną i od tego momentu zaczęły się schody.
W normalnym wypadku dziecko jest z matką ciągle, ba- słyszy się o tym, że w niektórych cudownych miejscach ktoś przynosi dziecko do przystawienia. Ja po zabiegu zostałam całkiem sama od 1 w nocy to 12 w południe, kiedy to koleżanka z sali była ciągle ze swoim synkiem. Wiedziałam wtedy jak się czują matki, które muszą po stracie patrzeć jak współleżące leżą pod ktg i wsłuchują się w ruchy dziecka. Przesadzam? Nie przeżyłam poronienia, ale z perspektywy czasu wiem, że ten czas był czasem straconym... oj bardzo.
Mimo proszenia o dziecko dostałam je dopiero po wszystkich obchodach (pech chciał, że się wszystko tak przeciągnęło w czasie), a przyniesione dziecko spało. Jam matka niedoświadczona i naiwna. Nie wiedziałam co mam zrobić, jak przystawić i jak sobie radzić... Ktoś pomógł? Raczej nie. Dopiero gdy Mała się obudziła mogłam ją spróbować przystawić do piersi, bo wybudzić się nie dała.
Mimo, że moje piersi wyglądają normalnie proces karmienia był trudny. Przez ciążę nie uświadczyłam siary, po porodzie coś tam zdążyli "wycisnąć", ale była to kropla w morzu biorąc pod uwagę co się działo później.Nie od dziś wiadomo, że brak odpowiedniej stymulacji to brak pokarmu.
Przystawiając córkę nie tylko czułam dyskomfort. Moja pierś okazała się za duża na jej małą buźkę, a brodawka wyglądająca całkiem normalnie chowała się i uniemożliwiała prawidłowe chwycenie. Żadne zdjęcia w książkach, na plakatach nie sprawiły że czułam się lepiej. Bo to przecież tak pięknie wygląda- matka trzyma obiema rękami dziecko i ono je. A jak tu poradzić sobie z niemogącym się przystawić noworodkiem w jednej ręce i piersią, której brodawka robi takie hece w drugiej? Do tego należy dodać krzyczące dziecko tak, że cały oddział je słyszał, baby blues, ból i dyskomfort (po zabiegu byłam ciągle na lekach przeciwbólowych a siedzenie było okupione dużym cierpieniem).
Oczywiście nie zdziwię żadnej mamy, że pomoc jaką otrzymałam była znikoma- przynajmniej w czasie pierwszych 2-3 dni. Każda położna mówiła co innego, lekarze nie mówili nic, a każda mama radziła sobie na swój własny sposób i to z różnym skutkiem. W środku nocy zasłabłam. Położna po konsultacji zabrała dziecko na dokarmienie, bo strasznie płakało (zdziwiła się, że tam mało dojadła ze strzykawki), ja ostałam kroplówkę, a dziecko zostało zabrane na adaptacyjną i znów mimo próśb zostało przyniesione po obchodzie następnego dnia. Kolejny dzień przy piersi, bardzo niemiłe położne, które warczały. W nocy krzyki, uświadomienie mi, że dziecko ma wpisane dokarmianie i dlaczego tego nie robię,przecież  muszę dokarmiać (wierzcie mi lub nie, ale byłam tak otępiała tym wszystkim, że z pewnych oczywistych rzeczy nie zdawałam sobie sprawy).
Od tego czasu mała dostawała trochę mm. Tyle ile wypiła podane przez strzykawkę po palcu.
I nadszedł dzień, a właściwie noc kiedy otrzymałam pomoc której tak bardzo potrzebowałam. Dyżur miała doradczyni laktacyjna pani Joanna. Złota kobieta, która gdy weszła wieczorem zajrzeć co u nas słychać (mało która to robiła) i zobaczyła w jakim jestem stanie, obiecała, że pomoże. I pomogła.
Mam za sobą karmienie przez kapturki Medeli(które pani Asia dobrała), dokarmianie strzykawką przed karmieniem (też przez nią zalecone), żeby dziecko na spokojnie złapało pierś a nie darło się w niebogłosy. Mamy masę wypróbowanych pozycji do karmienia i do 3 miesiąca karmiłam tylko na siedząco i to przeważnie w pozycji spod pachy. (Na to żadna wcześniej położna nie wpadła, bo najłatwiej było mi przystawić na leżąco i to najlepiej ciągle z tej samej piersi, bo jak usłyszałam "nie będę się kładła na panią, żeby pani pokazać jak się karmi!").
Po powrocie do domu było trochę lepiej, ale i tam były trudności, choćby dlatego, że rogal się u nas nie sprawdził i musiałam szukać na allegro "twardej" poduszki do karmienia. Przy każdym karmieniu biegałam zrobić mieszankę, żeby nie ryzykować krzyków i nerwów dziecka. Wprawdzie udawało się jakoś etap ten omijać, ale w gotowości byłam zawsze. 
Były kryzysy, poranione brodawki, dziecko u piersi praktycznie całą dobę. Ba ostatnio do listy doszedł nawet zastój ;) Gdzie po roku karmienia po prostu się go nie spodziewałam (filiżanka sparzonej szałwii, gorący okład i całodzienne ssanie dziecka; szałwia po to, by mimo ssania- stymulacji, nie było więcej pokarmu). 
Ale karmimy. Karmimy się dalej i mimo, że Lusia ma ponad rok to dalej chętnie i dużo je w dzień i zamiast przekąski woli pierś. I wierzę, że się da. Wiem, że są wyjątkowe sytuacje, gdzie dawanie mieszanki dodatkowo jest potrzebne, ale nawet ta minimalna ilość jest ważna, bo to nie tylko jedzenie czy picie. To odpowiednie przeciwciała, najlepszy probiotyk, ale odpowiednia dawka bliskości, której nie tylko potrzebuje dziecko, ale i matka.
I wiem, że może to wizja utopijnego państwa, ale chciałabym, żeby każda mama chcąca karmić piersią mogła uzyskać odpowiednią pomoc, a kiedy już wszystko zawiedzie nie miała wyrzutów sumienia, a była dumna, że zrobiła wszystko, żeby karmić choć życie pisze różne historie.

piątek, 4 maja 2012

chusty- mój nałóg

Wpis powinnam zacząć tak:
Mam na imię Ania.
Jestem nałogową chustoholiczką.
Mam 4 chusty i obawiam się, że to nie koniec ;)
Kiedy zamotałam się pierwszy raz wiedziałam, że wpadłam. No wpadłam jak śliwka w kompot ;)
Pierwsza była Nati wyhaczona za 100 zł na allegro od wielo mamy, która wózka nie używała. Super sprawa, chusta złamana, świetnie pracująca. Kolor jakże wiosenny, bo zielono-żółty zwany toskanią.
Druga to bambusik wygrani w Lenny Lamb o kolorze równie wiosennym choć może trochę rasta... Producent nazwał ją wiosną i tak przechasałyśmy w niej lato i jesień choć Nati dalej była w użyciu. 
Trzecia to również wygrana w LL tym razem z domieszką wełny. Gdyby nie pomoc wielu osób to na pewno by się nie udało. Byłam święcie przekonana, że coś dla nas, bo wełna nośniejsza, a Lusia przecież swoje waży. Niestety strasznie kująca okazała się ta sztuka w kolorze klonu. W tym czasie bambus ruszył do Malinki, a my nosiłyśmy się na zmianę choć z przewagą jednak Nati i tak LL jest totalnie niezłamana ;) Ale muszę nad nią popracować i mam nawet chytry plan- zrobię u rodziców w mieszkaniu huśtawkę i się na niej będę bujać ;) 
I byłam święcie przekonana, że to już koniec, bo w końcu człowiek nie będzie wystawiał zdjęć w konkursach kiedy to inni też chcą wygrać, ja już mam na zmianę swoje... Kiedy na spotkaniu Klubu Kangura Dominika pożyczyła mi swoje chusto MT. I koniec. Wiem, że MT będzie moim kolejnym nabytkiem- samoróbką kiedy to już wreszcie uda mi się za to zabrać, bo z maszyną obyta nie jestem, a to miałby być mój pierwszy twór...
Ale kilka dni temu na facebooku zobaczyłam ogłoszenie o sprzedaży ponad 5 metrowej Rapalki w kolorze lawendy z białymi mazami... Za całe 80 zł już z przesyłką! I tak dziś stałam się szczęśliwą posiadaczką chusty 4 :p
I obiecuję, że to na razie koniec :p 

wtorek, 1 maja 2012

„Zakładamy Kluby Mam”

No to się chwalę.
W Gdańsku ruszył projekt „Zakładamy Kluby Mam” realizowany przez Fundację Rozwoju Rodziny „rodzicdziecko.pl” i postanowiłam, że się zgłoszę. Bez większej nadziei bo zostało zaznaczone, że ilość miejsc jest ograniczona i będą wybierać spośród zgłoszonych się mam. 
Ale dziś rano odebrałam maila z zaproszeniem na spotkania :)
Jakiś czas temu pożegnałam się z myślą o jakiejś pracy zarobkowej. Lusia jest jeszcze mała i mnie potrzebuje, a zarabiać na opiekunkę czy żłobek nie mam zamiaru, bo nawet najlepsza opieka nie będzie taka jaką zapewni mama.
O dokształcaniu tez mogę na razie zapomnieć, bo mąż kończy szkołę, a jego praca uniemożliwia mi zarezerwowanie czegokolwiek na konkretny dzień tygodnia. A nie wszędzie się da zabrać ze sobą dziecko.
Pomyślałam sobie, że taki projekt jest idealny dla mnie.
Pierwsze zajęcia w najbliższy poniedziałek :)
Życzcie powodzenia.