środa, 21 listopada 2012

Nowe doświadczenie

Nie wierzyłam wysyłając list do Redakcji Mamo Pracuj, że zostanie on opublikowany. W końcu nie pracuję zarobkowo. Ale nie dość, że list został opublikowany to doceniono moje doświadczenie i nagrodzono internetowym kursem fotografii :)
I to akurat teraz kiedy to mąż kupił cyfrówkę, bo stara już umarła, a ja korzystałam jedynie z telefonu ;)
A oto mój list:

Już od dłuższego czasu jestem Waszą czytelniczką mimo iż nie pracuję. Jestem od 20 miesięcy mamą uroczej i jakże aktywnej dziewczynki. Przed ciążą nie miałam tyle szczęścia z pracodawcami i straciłam zatrudnienie, ale dzięki Wam nabieram nadziei, że można robić to co się lubi, dostawać za to pieniądze i nie zaniedbywać rodziny.
Moja obecność z Wami zbiegła się w czasie z gdańskim projektem "Zakładamy Kluby Mam" i moim działaniem nie tylko w kierunku wyciągnięcia mam z domów, ale i wyciągnięcia przede wszystkim siebie do ludzi. A miałam z tym wielkie problemy. Dlatego chciałam napisać, że można robić coś dla siebie, swojego dziecka i rodziny i choć nie otrzymuje się za to żadnych finansowych wynagrodzeń (co by się na pewno przydało), to pewnego rodzaju wynagrodzeniem jest radość własnego dziecka, kobiet, które mogą choć na chwilę oderwać się od codzienności i własna satysfakcja. Dzięki projektowi Fundacji "rodzicdziecko.pl" poznałam grupę bardzo wartościowych i twórczych dziewczyn i razem powoli, z mniejszymi lub większymi przeszkodami próbujemy tworzyć miejsca gdzie rodzice i dzieci będą się czuli dobrze i swobodnie. A jaka była moja motywacja kiedy zgłaszałam się do projektu? Z wykształcenia jestem muzykiem (Szkoła Muzyczna II stopnia- wokalistyka) po maturze, niedawno zdobyłam dyplom nauczycielski jednej z Metod Rozpoznawania Płodności, więc wszystko to nie daje mi możliwości pracy, która byłaby ciekawa, w odpowiednich godzinach i w miarę płatna (bo ostatnią rzeczą jaką chciałam robić to pracować tylko po to, by pokryć koszt opieki nad córką). Chciałam zapewnić córce rozrywkę i kontakt z innymi dziećmi, za który nie musiałabym płacić (rodziny żyjące z jednej pensji i spłacające kredyt znają ten ból ;) ). A i ja chciałam się wyrwać, bo w domu człowiek tylko gnuśnieje :) 
Dzięki macierzyństwu poznałam dziedziny, które mnie interesują, dzięki temu, że mam dziecko stałam się zwolenniczką i propagatorką karmienia piersią, a jako naturalnym etapem stało się dla mnie BLW (Baby Led Weanin). I tak od nitki do kłębka, od przypadku do wyboru, zdecydowałam się, że będę robić coś w tym kierunku i zapisałam się na policealną dietetykę.
Liczę, że w przyszłości będę mogła tą szkołę wykorzystać, bo świadomość ludzi na temat żywienia jest co raz większa i szukają pomocy w tym kierunku. I mam nadzieję, że pewnego pięknego dnia przeczytam u Was historię, jedną z wielu, ale podobną do mojej, w której znajdę inspirację dla siebie. A może kiedyś i mnie będzie dane założyć fundację, która po pierwsze stanie się moją pracą zarobkową, po drugie umożliwi mi szerszą pomoc innym rodzicom. A może Wy napiszecie o funkcjonowaniu fundacji i stowarzyszeń? Może Wasze szkolenia obejmą zasięgiem Trójmiasto? Wtedy chętnie bym skorzystała z tej formy pomocy w "podboju" rynku pracy :) A może odkryję u Was jeszcze jakąś możliwość i stwierdzę czytając o tym "tak! to jest to co chcę robić i czemu chcę się oddać!".
Dziękuję za to, że piszecie, dajecie Matkom możliwości i pomysły, zbieracie przyjaznych pracodawców, którzy chcą zatrudniać młode kobiety wiedząc, że będą dobrymi pracownikami, a nie rezygnując z nich, bo zajdą w kolejną ciążę. Działajcie dalej, piszcie, inspirujcie!


Dziękuję :)

wtorek, 20 listopada 2012

syndrom pierwszego dziecka?

Zauważyłam w śród rodziców, jak pozwoliłam sobie roboczo nazwać, "syndrom pierwszego dziecka".
Czym się to objawia? Pewnego rodzaju zniecierpliwieniem.
Nie mam tego, więc tylko obserwuję taką tendencję ;)
Czyli co? Wypatrywanie pierwszego zęba, sadzanie i sprawdzanie czy siedzi, odliczanie do godziny zero, żeby móc dać spróbować maluchowi coś do jedzenia...
Jest coś w tym?

poniedziałek, 12 listopada 2012

podaj dalej :)

Łańcuszki. Dzięki zabawie blogowej człowiek dowiaduje się, że blog w jakiś sposób został doceniony i że ma czytelników. Ot taka mobilizacja do częstszego pisania (tylko niech mi jeszcze ktoś powie jak? ;) ).
Więc dołączam do zabawy, która może coś o mnie powie :)

Zaproszenie dostałam od Ani i i WegeMamy.
Zabawa polega na odpowiedzeniu na zadane pytania (11), zadanie swoich (11) i wytypowanie kolejnych blogów (11) :)

A więc start:
Pytania Ani:
1. Jeśli lubisz kawę, jaką najczęściej pijasz?
Kawoholiczką nie jestem. Jeśli już pijam to słodką i z dużą ilością mleka- najchętniej frape i koniecznie z dobrej parzonej kawy.
2. Co jesz zwykle na śniadanie?
Przeważnie jest to akcja pt. sprzątanie lodówki, więc co się nawinie. Czasem kanapki, czasem owsianka, czasem jajecznica, albo i wczorajsza zupa. Nie ma reguły.
3. Osoba, która jest dla ciebie autorytetem?
Nie wiem. Chyba trudno byłoby wymienić jedną, a to się z czasem zmienia.
4. Masz jakieś ulubione seriale? Jakie?
Nie będę oryginalna. Jak był to na pierwszym miejscu był dr House, teraz z zagranicznych Bones, z polskich bardzo lubię Rodzinka.pl
5. Czy masz jakieś hobby? Jakie?
Na hobby trzeba mieć czas ;) W chwili obecnej to towar deficytowy, ale gdyby był to byłoby scrapbooking ;) a że go nie ma to zadowalam się gotowaniem.
6. Jakie jest twoje najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa?
Nie wiem. Dzieciństwo wydaje mi się odległe;) Może dlatego, że czas gimnazjum i liceum przeżywałam bardzo intensywnie i to ten czas najbardziej utkwił w mojej pamięci :) A z tego okresu najmilej wspominam licealne dni otwarte i nasze przebieranki w szkole i metamorfozy klas. 
7. Gdzie byś pojechała na wycieczkę marzeń?
Do Meksyku a konkretniej do Guadelupe.
8. Lubisz latać samolotem?
Nigdy nie miałam okazji, ale jakoś mi nie pilno ;)
9. Twoja ulubiona zabawka z dzieciństwa?
Podobno nie rozstawałam się z bałwankiem Bulim
10. Czy wiesz co oznacza twoje imię?
Tak :) Łaska
11. Czego najbardziej się boisz?
Nie wiem. Myślę, że w moim życiu nie ma strachu a nieuzasadniony lęk, ale trzeba będzie to zmienić.

Pytania WegeMamy:
1. miasto czy wieś?
Teraz miasto, może kiedyś wieś.
2. śniadanie słodkie czy słone?
Raz takie, raz takie
3. śniadanie na ciepło czy zimno?
j.w.
4. góry czy morze?
Oczywiście, że morze :)
5. zupa czy drugie?
Zależy jaka zupa i drugie ;) Przeważnie drugie choć od kiedy Lusia opanowała łyżkę wracam do zup.
6. kawa z mlekiem czy bez?
Tylko z mlekiem
7. książka w łóżku czy laptop w łóżku?
Przy dziecku które jest fanem technologii książka jest 'pewniejsza' :P
8. Biblioteka czy księgarnia?
Zależy. Ostatnio odkrywam uroki biblioteki, ale "lepsze" książki i bardziej wartościowe kupuję.
9. zimna jesień czy cieplejsza zima?
Jednak jesień. Zima powinna być zimą :)
10. wege czy niewege?
Niewege choć łapię się na tym, że większość dań jest u nas wege-lakto-owo ;)
11. jabłka czy gruszki?
Gruszki


Moje pytania :)
1. 3 najciekawsze książki, które przeczytałaś w ciągu ostatniego roku, to?
2. 3 zioła, które najczęściej królują w twoich daniach, to?
3. Twoje ulubione danie, które kojarzy ci się z dzieciństwem, to?
4. Czego nigdy byś nie zjadła?
5. Twój ulubiony zapach, to?
6. Twój ulubiony kolor, to?
7. Prezent, który najbardziej by cię ucieszył, to?
8. Ulubiona bajka dzieciństwa, to?
9. Jakie zwierze najbardziej lubisz?
10. W co najczęściej się ubierasz?
11. Jak wyglądałby Twój idealny dzień?



Blogi.
I tu miałam problem. Jako, że było ich więcej niż 11 postanowiłam, że blogi, które pojawiły się w nominacji Ani i WegeMamy sobie odpuszczę mimo, że też czytuję, tak, że nie będzie ani Koralowej Mamy, ani Chlebowego Domu, ani też Toffi i jej House Menager.
Zatem moje 11 blogów to (kolejność przypadkowa):

http://www.dusiowakuchnia.pl/
http://mojetworyprzetwory.blogspot.com/
http://vikisiezna.blogspot.com/
http://blog.lorki.pl/
http://nasze-in-vitro.blogspot.com/
http://dancia.bloog.pl/
http://seven-days-in-sunny-june.blogspot.com/
http://blog.sprytnamama.pl/
http://blog.wytworniaslubow.pl/
http://baby-under-construction.blogspot.com/
http://little-afternoon-delight.blogspot.com/

środa, 7 listopada 2012

tylko na chwilę czyli zapowiedź i zabawa u Hafiji

Ale narobiłam zaległości w blogosferze... Ale nic. nie tracę nadziei, że uda mi się wrócić ;) A to za sprawą wspaniałego Męża, który zaskoczył mnie kupnem ładowarki do laptopa (poprzednie dwie uległy samozniszczeniu ;) ) Co u mnie? 1. Walczę z kartonami. Czuję, że mnie pochłaniają, ale mam cichą nadzieję, że do świąt się wyrobię ;) 2. Uczę się. Co raz więcej jadłospisów do ułożenia a przede mną masa zaliczeń- sprawdzianów... Planuję ułożyć coś dla naszej trójki. 3. Próbuję okiełznać zbuntowane dziecię, które na każdym kroku pokazuje, że ma ostry charakterek, ale to mamusi. Przynajmniej wiem, że mi jej po drodze nie podmienili ;) 4. Zaczynam powoli myśleć o świętach i... Mam cichą nadzieję na Wigilię w kameralnym gronie :) 5. Gotuję, tworzę... Tylko, żebym miała jeszcze głowę do tego, żeby zapisywać przepisy ;) 6. Od nowa odkrywam uroki biblioteki ;) A szczególnie dział dla dzieci. itd., itp. . . . A teraz krótka informacja. Jeśli tu zaglądasz to najprawdopodobniej jesteś rodzicem, a jeśli jesteś rodzicem, który zna świat blogosfery to i trafił na Hafije, a jeśli tak to zna jej dziecięcy, pro-piersiowy blog . Otóż ta dziewczyna ma prócz swojego synka i inną pasję, a mianowicie fotografię i tworzenie blogowych szablonów- nawet uratowała mój po nieudolnych próbach jakiejkolwiek modyfikacji z mojej strony ;) . I oto właśnie, na święta Hafija zorganizowała zabawę:

I ja postanowiłam spróbować, bo od dawna marzy mi się nowy wygląd bloga, a do tej pory... nie chciałam zawracać głowy tak zapracowanej dziewczynie takimi bzdurami ;)
Ale może się uda...
Jeśli tez marzy się wam inny wygląd bloga, to polecam zabawę i oczywiście całego bloga, który zawiera świetne wskazówki jak samemu okiełznać bloggera ;)
ps. dziewczyny dziękuję za wyróżnienia :) jak uda mi się to spróbuję jutro na nie odpowiedzieć :)

sobota, 20 października 2012

niech się skończy...

Matka pada na twarz. Zdecydowanie prowadzenie dwóch domów ją przerosło. Zresztą nie tylko ją, bo i Dziecko jest nieswoje i rozbite krążąc między dwoma mieszkaniami. I nie ważne ze blisko. I nie ważne, że architektura nie wiele się różni. Dziecka owa architektura nie interesuje. Ale to już ostatnie dni. Dziś zamiast szkoły Matka na zmianę pakuje, sprząta, przekłada i zwija się po kątach cierpiąc, gdyż wszystko zbiegło się w czasie z niedysponowaniem... O ja biedaka. Ale jest pomoc, no od czego jest rodzina? Jedna babcia zabawia wnuczkę, druga pomaga przemeblowac kuchnię a dziadek walczy z łazienką w której wyszedł niespodziewany wyciek zagrażający sąsiadom. Ale działamy. Jeszcze tylko kilka dni, już tak niewiele...

czwartek, 4 października 2012

ku nowemu

I analizę jadłospisu diabli wzięli... Niby mam w plecy 1,5 dnia ale miało być 5 dni ciurkiem. Nigdy nie myślałam, że to takie trudne. A teraz jeszcze trudniejsze, bo czeka nas przeprowadzka. Masa kartonów, dziesiatki toreb. Uzbierało się przez 2 lata mieszkania tu i 1,5 roku rodzicielstwa. Na szczęście przeprowadzamy się już na "swoje". Nasze będzie jak spłacimy, ale już za nasze ;)
Życzcie powodzenia. Mamy niespełna 2,5 tygodnia i transport na miarę znajomosci ;)

poniedziałek, 1 października 2012

zadanie domowe

Do czego to doszło. Stara baba dostała pracę domową. Jaką? Przez 5 dni spisywać co, ile i kiedy sie jadło i piło.
Jestem ciekawa tego eksperymentu :)

sobota, 29 września 2012

Krótko o wycieczce.

Krótko, bo padam i mimo, że od wyjazdu minęło 3 dni, to dzięki dzisiejszym zajęciom w szkole nie mam kiedy odsapnąć nie mówiąc juz o stercie prania, którą mnie woła...
Po kolei.
W autobus wsiadłyśmy we wtorek w południe. PolskiBus mnie zaskoczył i miał dla Lusi fotelik... Szok, nie? Ale za coś się płaci za dziecko pełnopłatny bilet ;) Jako, że zamawiałam go jak tylko dowiedziałam się o szkoleniu, to w jedna i drugą stronę cała impreza kosztowała 80 zł. Nie jest źle ;)
Po drodze była i zabawa i spanie, ale o dziwo najlepszym odwracaczem uwagi była tablica ze znikopisem... Zastanawiam się czy dlatego, że Lusia przechodzi fascynacje rysowaniem, czy może dlatego, że było to coś nowego...
Po drodze dostałyśmy po drożdżówce i herbacie. Miło ;)
Do Warszawy dojechałyśmy późnym wieczorem, a dostanie się na Bemowo zajęło nam trochę czasu. Kiedy Ola nas przywitała (, bo u niej się zatrzymałyśmy) miałam nadzieje, że Młoda padnie jak kawka a my chwilę posiedzimy... Jednak dzieci mają dziwną właściwość ściągania energii znikąd i jak tylko zobaczyła Anulę, która jest o 3 miesiące starsza to się zaczęło- ganianie, skakanie po łóżku, tańce wygibańce. Zabawa była tak przednia, że następnego dnia nie miałam wątpliwości przed zostawieniem Lusi z Ania i jej Ciocią.
.
Warszawa trochę mnie przeraża. Oczywiście gdyby nie gps to w ogóle bym się nie odnalazła choć oczywiście bez wpadki przy powrocie się nie obyło, bo pomyliłam strony w która miałam jechać ;)
Szkolenie było bardfzo udane, ale myślę, że więcej napiszę na Bobasowym blogu (może z wyjątkiem zagadnienia płodności, o którym pisałam na fanpage). Bardziej emocjonujące było to, że miałam raptem 3 godziny na dojazd na Bemowo (prawie godzinę), spakowanie Dziecka i powrót na Wilanowską.
Z powrotem wsiadłam w nówkę tramwaj i tu taka refleksja. Myślisz, że nowy tramwaj jedzie szybciej?? Nic bardziej mylnego! Jest wręcz odwrotnie.
Myślałam, że nigdy nie dojedzie, ale na szczęście dojechał na styk, że dobiegłam do metra- z wielką torba, koszykiem wiklinowym i dzieckiem w chuście to nie był taki mały wyczyn ;)
Do autobusu zdążyłam rzutem na taśmę (15 minut przed odjazdem) i niestety Lusia po drodze mi zasnęła.
Droga powrotna nie była już tak przyjemna. Jednak dwa dni pod rząd 6 godzin w drodze to za długo dla takiego Bąka. Wniosek? Następnym razem jedziemy na dłużej ;)
Wyjeżdżając Stolica żegnała nas jesiennym słońcem- ogólnie to się pięknie wybrałam, ba nawet kurtkę zapakowałam do torby, a w środę zrobiło się tak ciepło, że zastanawiałam się co jeszcze z siebie zdjąć ;).


poniedziałek, 24 września 2012

wyczyn taty... jesień... wycieczka?

...
W weekend odbyły się pierwsze zajęcia z dietetyki. Jestem pozytywnie nastawiona, a wykładowcy zdają się być raczej pasjonatami w swojej dziedzinie co pomoże w łatwiejszym przekazaniu i przyswojeniu wiedzy (mam nadzieję).
I to był pierwszy weekend w czasie którego Dziecko zostało z Ojcem na calutki dzień.
Myślałam, że będę się przejmować, dzwonić, denerwować. Ale nie. Poradzili sobie dobrze i okazało się, że :
  • moje dziecko samo potrafi przyjść z pieluchą, żeby ją zmienić i co najlepsze na czas zmiany wdrapuje się na łóżko i kładzie się- kiedy ja muszę zmieniać w biegu
  • informuje, że chce spać i przytula się i zasypia
Dla mnie to nowość i stan bliski ideału ;) Ciekawe kiedy będzie mi dane go osiągnąć ;)
...

No i stało się. Mamy jesień. Szkoda tylko, że w Gdańsku to nie jest ta wersja Złotej Polskiej jesieni z kolorowymi liśćmi na drzewach przepuszczającymi złote promienie słoneczne, mieniącymy się kasztanami i matowymi żołędziami na trawnikach i masą jabłek i śliwek w cudnych cenach ;)
A nie. Informuję, że w Gdańsku trzeba się nałazić, żeby znaleźć czerwone liście, kasztanów jeszcze nie uświadczysz, owoce są pieruńsko drogie a słońce... ech. brak słów.
Jest zimno, wietrznie i raczej deszczowo.
...
I teraz siedzę i myślę, jakby się tu spakować, bo jutro wyjeżdżamy. O 13 mamy autobus do Warszawy. Tam nocleg u przyjaciółki, a w środę szkolenie BLW i powrót. Niby krótko, ale trzeba trochę zabrać ubrań, a problem wydaje się tym poważniejszy, że żadna prognoza nie uwzględnia pogody którą w chwili obecnej obserwuję za oknem. I jak tu się wyszykować?
Uciekam dalej myśleć i przygotowywać jakieś jedzenie dla nas na drogę, bo to jakby nie patrzeć prawie 6 godzin jazdy.

sobota, 22 września 2012

mama idzie do szkoły

I postanowione. Mama dziś była pierwszy dzień na zajęciach. Łatwo nie będzie, bo zajęcia są w każdy poniedziałek, sobotę i niedzielę, a Mąż Mamy ma pracę zmianową i uda się mieć tylko połowę tych dni wolnych, ale czego się nie robi dla nauki ;) Trzeba będzie wieczorem po prostu przysiąść i zaległości nadrobić z podręczników.
A co to za szkoła?
Otóż niecały rok temu, kiedy to Lusia zaczęła się interesować jedzeniem i BLW stało się nie tylko teorią, ale i praktyką bawiłam się tym. Bawiłam się jedzeniem, zeszłam "na podłogę" i zanużałam całe dłonie w jedzeniu badając konsystencję palcami i ustami. A to był tylko początek. 
Później na blogu "Bobas lubi wybór" ówczesna autorka dodała ogłoszenie, że odda pióro w dobre ręce...
Powód? Brak czasu spowodowane studiowaniem. Studiowaniem czegoś co zrodziło się z idei BLW i od początku wdrażania się kiełkowało jak to biblijne ziarnko gorczycy, a ja pomyślałam "nieźle ją wzięło", ale sama się zgłosiłam. I oto po roku ja sama zaczynam tą samą przygodę co Ania. Zapisałam się na DIETETYKĘ :) Może to nie studia, bo na to nie ma ani czasu, ani tym bardziej pieniędzy, ale udało się wygospodarować z rodzinnego budżetu trochę "grosza" i zdecydowałam się na szkołę policealną, która po 2 latach kończy się technicznym egzaminem państwowym.
Z pełnym wsparciem i błogosławieństwem Męża będę zmierzała w obranym raz kierunku mając nadzieję, że wiedza, która zdobędę przysłuży się nie tylko mnie i mojej rodzinie, ale i innym :)
Przypieczętowaniem tego co zaczełam będzie spotkanie z Gill Rapley, która będzie edukować przyszłych doradców BLW w Polsce :)
Tak więc we wtorek w południe wsiadam z Dzieciem do autobusu i jedziemy na podbój Warszawy :) Do zobaczenia w środę.
A dla tych, którzy chcą po prostu spotkać się z autorką i rozwiać swoje wątpliwości Wydawnictwo zaprasza wszystkich w środę na 18. W Trafficu wszyscy rodzice i ich dzieci będą mogli poznać Gill i posłuchać jak opowiada o BLW. Niestety ja już będę siedziała w autobusie powrotnym i wam zazdrościć ;)

poniedziałek, 17 września 2012

jesień? wstążki

W powietrzu powoli ją czuć. A już na pewno u nas w domu. Zarówno Mama jak i Córka są bardzo pociągające. Mimo to wybrałyśmy się na spacer.
Cicho liczyłam na zebranie choćby garści kasztanów ale niestety się przeliczyłam. W środę sobie to odbije z nawiązką.
Autobus zawiózł nas na Starówkę. Dziecię uczyło się samodzielności, nie darowało żadnym schodom i stopniom.
Nawet udało się wykarmić trochę gołębi ;)
I tak nas zawiało pod pomnik Heweliusza.

A czym jest to kolorowe w tle?
To najlepsza instalacja , która obecnie zdobi Gdańsk.



Jest to "Koncert na wstążki"  Jerzego Janiszewskiego.
Tylko zobaczcie jak wygląda w akcji.
Tylko do końca września!
ps. Zaczynam się zastanawiać czy nie szukać jakichś przyjemnych miejsc i o nich nie pisać ;)

niedziela, 16 września 2012

reklamowe kity...

Ania na swoim blogu napisała o atakującej nas z każdej strony reklamie Tymbarka.
Miła prawda? Żeby było śmiesznie to jak pierwszy raz ją słyszałam przez ścianę to zrozumiałam "bleee" ;)
Powinni za to karać po prostu. Już kiedyś byłam w szoku kiedy podpięli sie pod reklame ministerstwa zdrowia o pięciu porcjach warzyw w rodzinie Piątkowskich.
Marketingowiec się nie wysilił...
Ale nie było to jeszcze takie straszne. W końcu sok to też witaminy- szczególnie, że wszystkie są dodatkowo wzbogacane witaminą c. (Niech mi ktoś wytłumaczy po co?? Przecież taka pomarańcza już jest kwaśna!) Zamiast zachęcić do jedzenia warzyw i owoców, które oprócz witamin mają jeszcze cenny błonnik, którego w sokach brakuje, a jak jest to każą sobie za to płacić chore pieniądze (czyt. pomarańczowe soki z farfoclami = miksowane skórki z pomarańczy...) to wciskają ludziom taka głupotę. No ale tak. Pić coś trzeba, bo jesteśmy biedni jak pijemy wodę, a na sprzedaży warzyw i owoców zarabia znacznie mniej osób...
Ale nie wiem jak was ale mnie najbardziej WKURZA reklama leku na apetyt. Sławetnego Apetizera...
Od niedawna pojawiła się wersja TV, bo do tej pory drażniła mnie swoja obecnością w radiu...
W czasach gdzie chorobą cywilizacyjną jest otyłość fundować coś takiego? O zgrozo...
Żeby było zabawniej wersja telewizyjna zawiera kilka ciekawych akcentów...
Kto by pomyślał, że dziecko po wypiciu tego "cudownego leku" polubi brokuły, szpinak, brukselkę, wątróbkę a nawet pietruszkę czy koperek na ziemniakach...
Po prostu CUD!!!

środa, 12 września 2012

huśtawka

Dziecko mi szaleje. Od pewnego czasu staram się wychodzić na plac zabaw choćby na 1,5 godziny. I przyznam się, że często gęsto jesteśmy na nim same. Jakiś tydzień temu, kiedy pogoda nie była jakaś rewelacyjna, ale nie padało, w ciągu naszego dwugodzinnego pobytu przez plac przewinęło się… Czworo dzieci. Każde z opiekunem było maksymalnie 20 minut. Miło, nie?
Choć ostatnio przestało to mnie boleć, bo Luśka ma 1,5 godzinne maratony na huśtawce. Jedyne urozmaicenie to zmiana na tę obok, ewentualnie zmiana strony, na którą patrzy. Chyba przyjdzie mi się pogodzić. Ba. Nawet dostrzegam pewne plusy:
  1. Mogę czytać książkę, co mi się nie zdarza przy dziecku ( jestem przy końcówce „Bez lęku” i… jeszcze o niej napiszę, bo jest dla mnie kwintesencją człowieczeństwa i tego jak powinno się żyć).
  2. Będę miała taaaakie muły ;)

Ale nie o tym chciałam napisać. W niedzielę trafił się nad Zatoką piękny i ciepły- ba, wręcz gorący dzień. Było tak ładnie, że postanowiłam wyjść na plac zabaw na „dobicie”, czyli koło godziny 17. Same w domu byłyśmy, po kościele, po obiedzie, więc absolutnie nigdzie nam się nie spieszyło. Tylko czasem rękę bujającą zmieniałam, jak w poprzedniej brakowało siły.
Wiadomo, że co raz szybciej robi się szaro, co jest dobrym argumentem za tym, że trzeba już iść do domu, ale przecież nie zawsze zadziała. Na pewnego chłopca nie podziałało. Na oko może trzyletni... Mama już zmęczona, prosiła, namawiała, ale bez skutku. I w pewnym momencie zrobiła coś, czego zrozumieć nie umiem i nie chcę. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę domu. Bez słowa, bez uprzedzenia, nic! Moja pierwsza myśl? „Och ty głupia kobieto… Przecież dziecko będzie się bało, że go zostawisz i to wcale nie znaczy, że będzie cię słuchało…”
Przecież ja też to znam, moje dziecko tez jest z tych „nieściągalnych” do domu. Czasem uda się wytłumaczyć, że trzeba iść na zakupy/ zjeść obiad/ kolację/ iść spać/ umyć się, ale czasem nic nie działa. I co wtedy? Nie odwracam się i nie uciekam. Nie zostawiam płaczącego i nierozumiejącego nic dziecka samego. Biorę na ręce, przytulam, tłumaczę dalej i nawet, jeśli płacze to jestem przy nim. Daje to poczucie, że w swoim całym nieszczęściu, złości i żalu nie jest samo. Mam nadzieję, że kiedyś mi powie „Wiesz mamuś. Dziękuję, że mnie nie zostawiałaś samej jak było mi po prostu źle”…

wtorek, 4 września 2012

BLW i my w Dziecku

Z wakacyjnych atrakcji mieliśmy również wakacyjne wydanie "Dziecka" :)
Najpierw rozmowa z Panią Karoliną, która była bardzo zainteresowana tematem BLW. Słuchawka była aż czerwona, a przecież to miał być tylko niewielki artykuł! Pani Karolinie udało się uchwycić naważniejsze rzeczy, choć to i tak kropla w morzu BLW ;)
Później wizyta Pani Renaty Dąbrowskiej i piękne zdjęcia!!! Oj piękne! Jak na osobę z takimi osiągnięciami (masa nagród) jest bardzo skromna :) Zresztą co ja będę pisać. Sami zajrzyjcie na jej BLOGA.
I najpiękniejszym dla nas prezentem było przesłanie przez Pania Renatę zdjęć, które nie poszły do gazety a były są dla nas wspaniałą pamiątką...




Pani Renato. Dziękuję z całego serca!
A po jakimś czasie nasze zdjęcie i fragmenty rozmowy pojawiły się w miesięczniku "Dziecko". To naprawdę niewiele, ale mam cichą nadzieję, że chociaż część osób postanowiło się wgłębić w temat i pozwoliło dziecku działać na "własną rękę" :)
 
Dla tych, którym dotrzeć się do tego numeru nie udało mam wersję skanowaną ;)
Miłej lektury.

niedziela, 2 września 2012

mini serniczki


Przepis znalazłam u Mamy. Ona go modyfikowała kilka razy, a to oryginał Babci. No może niedokońca oryginał, bo ma jednak moje "ulepszenia", ale nie są to jednak zmiany w proporcjach i ogólnym składzie.
Po pierwsze ciasto. Robię na maśle, z brązowym cukrem i bez proszku do pieczenia. No i zakochałam się w mące krupczatce. Spróbowałam pierwszy raz jak Szwagierka robiła i nie ma przebacz. Kruche tylko z nią.
Po drugie do masy używam masło i brązowy cukier.
Po trzecie robię z połowy porcji. Babcia robiła z kilograma sera i wychodziła wielka blacha. Na nasze potrzeby pół jest aż nad to, a kiedy spróbowałam upiec sernik w foremkach mufinkowych, to... Strzał w dziesiątkę! Z tej porcji wychodzi równe 2 silikonowe blaszki serniczków na każdej 12 sztuk.

Ciasto:
100 g cukru pudru (ja mielę w młynku brązowy)
200 g masła maślanego ;)
300 g mąki krupczatki
2 żółtka
2-3 łyżki kakao

Masło przesiewamy, łączymy z cukrem i kakao. Dodajemy żółtka i partiami ścieramy na tarce masło co jakiś czas mieszając widelcem. Gdy całość znajdzie się w misce szybko zagniatamy ciasto, formujemy kukle i wkładamy do zamrażalnika na jakiś czas. Im mniej ciasto ma kontaktu z ciepłą ręka tym lepiej. Będzie bardziej kruche. Pod wpływem ciepła zaczyna pracować gluten.

Masa twarogowa:
1/2 kg twarogu (najlepszy twaróg w kostce, a nie sernikowy)
1/2 szk. cukru brązowego
1 łyżka maki ziemniaczanej
2 jajka
2 białka, które zostały z robienia kruchego ciasta
125 g stopionego masła

Oddzielić białka od żółtek i ubić sztywną pianę. Żółtka utrzeć z cukrem. Dodać twaróg, stopione masło i mąkę. Po dokładnym wymieszaniu delikatnie połączyć z białkiem dodawanym partiami.
Silikonową formę natłuścić masłem i wysypać mąką krupczatką. Połowę zmrożonego ciasta zetrzeć na tarce i wyłożyć w 24 foremkach (albo jednej dużej). Na ciasto wyłożyć masę serową (po łyżce na jedną foremkę) i zetrzeć pozostałe kruche ciasto.
Piec w 180 stopniach co najmniej 20 minut. Jak będzie dobre to się ładnie zetnie i będzie pachnieć :)
Smacznego!

Ostrzegam. Uzależniają do ostatniego serniczka ;)

powakacyjnie- wspomnienie sierpnia

Zaniedbałam bloga przez wakacje, ale mam bardzo dobrą wymówkę ;)
Jako, że matka z zasady nie ma wakacji ale mąż matki a i owszem, więc skorzystaliśmy wyjeżdżając kilka razy.
Po wizycie u drugiej babci wróciliśmy do pierwszej już w trójkę i spędziliśmy miłe chwile na Toruńskim Starym Mieście.





 
Nigdy nie przypuszczałam, że woreczek grochu sypany przez kogoś może zapewnić taką rozrywkę.
Przy okazji obiadu w Starym Młynie dostałam porządną inspirację do ekserymentowania z pierogowymi nadzieniami i pierogiem innym niż gotowany, choć ciastu twarogowemu zostanę wierna.

Później wieś...Dziecko niestety nie załapało się na wsiowe truskawki, bo już po sezonie, a malin jeszcze nie było (rodziciele mają późną odmianę, która w sierpniu dopiero kwitnie, choć nie sprawiło to, że dziecko zrezygnowało z szukania ledwo co różowych okazów), ale dziadkowie robiąc prezent wnuczce nie oskubali jednego rzędu czarnych porzeczek.Kilka sztuk się ostało.


A po powrocie do Gdańska? Miałam do przerobienia 3 worki wiejskich jabłek starych odmian ;)
Do tego ząbkowanie sprowadziło katar, który trwał i trwał...
A tydzień temu poprowadziłam spotkanie na temat BLW w jednym z Klubów Mam :)

Było smacznie i sympatycznie i tak przyjemnie, że pomyślałam o szkole dla siebie. We wtorek się okaże czy to dla mnie ;)

wtorek, 7 sierpnia 2012

sierpniowo- urlopowo

Więc i nam udało się wyjechać. Tym razem we trójkę, a nie jak poprzednio we dwie. Choć tradycyjnie podróż pociągiem odbyłyśmy same.
Najpierw na chwilę do rodziców, teraz jesteśmy u teściowej, później znów do rodziców, a na końcu już bez ślubnego wybieramy się w "naszą" dzicz.
W Toruniu po Mszy
A to już na wsi u drugiej babci. Szkoda, że truskawki już się skończyły ale same krzaczki bardzo się podobały
Powiem wam, że dziwne ze mnie stworzenie. Strasznie mi się nudzi, ba nawet nie mam weny na czytanie...
Może więcej chęci i siły będzie w dziczy... Na pewno chcemy wrócić koło 16 na końcówkę Jarmarku Dominikańskiego. Mam ochotę na kwas chlebowy :D

wtorek, 31 lipca 2012

Nie płacz maleństwo!- seria Rodzicielstwo bliskości

Jako, że na blogach pojawił się temat płaczu dzieci warto to przytoczyć.
Nie wiem która była pierwsza, ale zarówno Koralowa Mama jak i Hafija opisała bardzo podobne zjawisko.
I ja często spotykam takie sceny jak płaczące dziecko w wózku. Ile razy w kościele rodzice zamiast wyciągnąć maluszka, przytulić to próbowali uspokoić go jeżdżeniem wózkiem w tą i z powrotem... A mnie się aż ręce same wyciągały... Może trochę pokutuje w nas podejście naszych rodziców i przekonanie, że "dziecko się przyzwyczai"...
Dlatego polecam wszystkim którzy nie wiedzą jak działa na dziecko płacz i dlaczego dziecko płacze książkę "Nie płacz maleństwo!".

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dziecko z bliska

Jestem w trakcie lektury. Ba jeszcze większa mam ochotę na "Dziecko z bliska" ponieważ udało mi się być na spotkaniu z autorką a w moim egzemplarzu jest cudny autograf z dedykacją ;)
Agnieszka piszę tak po ludzku, tak po prostu i od serca. Wszystko jest głęboko przemyślane i rozjaśnia pewne sytuacje. Nie chcę opowiadać dokładnie tego co przeczytałam, tym bardziej, że jeszcze połowa przede mną. Szkoda, że dziecko ostatnio nie daje się skupćc, a w moim przypadku do całkowitego zrozumienia potrzebne jest spore skupienie ;)
Ale w końcu mam swoje 'dziecko z bliska' :p i to jemu muszę poświęcić czas :p
A na teorię przyjdzie czas po praktyce (albo jak babcie trochę pozajmują się wnuczką na wakacjach, które już niedługo).

sobota, 28 lipca 2012

Poradnik dla zielonych rodziców

Nigdy nie byłam EKOlogiczna, ale postanowiłam nabyć "Poradnik dla zielonych rodziców". Dlaczego? Bo to takie kompendium wiedzy nie tylko jak żyć ekologicznie, ale przede wszystkim zdrowo. Z niej można dowiedzieć się dlaczego pieluchy wielorazowe są zdrowsze, jak może wyglądać poród i że zabawki wcale nie muszą kosztować. Dodatkowo na końcu jest plan porodu, schemat pieluszki wielo i nosidła MT. I to wszystko bez zaglądania do Internetu, do którego przy dziecku nie zawsze jest po drodze. Zresztą wiecie, że staram się żyć EKOnomicznie.
Łuśka dodatkowo ostatnimi czasy zainteresowała się samochodami, więc w najbliższym czasie chyba przejrzę jeszcze raz książkę w poszukiwaniu jakichś pomysłów na eko zabawki. Oczywiście podzielę się wynikami mojej radosnej twórczości ;)

piątek, 27 lipca 2012

Bobas lubi wybór- moja "biblia" zywieniowa

Od Bobasa zaczęło się wiele. Najpierw przeczytałam książkę mając w głowie ułożone, że skoro córka nie chce łykać zwykłych witaminek i pluje nimi dalej niż widzi to tym, bardziej będzie pluła czymś czego ja sama bym nie zjadła (swoją drogą od męża potrafiła syrop wypic, ale różnica polegała na tym, że jemu on spakował a mnie nie...). Książka tylko umocniła mnie w przekonaniu, że dobrze robię. Miałam odpowiednie argumenty w rozmowach z rodziną czy tez zainteresowanymi. Ale co najwazniejsze miałam wewnętrzne poczucie, że dobrze robię i że to wszystko jest takie... naturalne!
Ale nie wiem czy byłoby nam tak łatwo "wrzucić na luz" gdyby nie to, że od początku karmiłam piersią i nie kontrolowałam zarówno pór jedzenia jak i ilości i fakt, że w nasze ręce wpadła książka "W głębi kontinuum". Ale udało się. Nie byłam kontrolująca mamą (na początku byłam strasznie cięta na sól i cukier), a w tej chwili 15 miesięczna  Lucka je niemal wszystko począwszy od jajecznicy, po spaghetti, a kończąc na gotowanej golonce ;)
Dlatego polecam tą książkę, bo wiem, że w wiele mitów obrosła idea BLW, a szkoda, bo często te opinie są bardzo krzywdzące...

środa, 25 lipca 2012

Rodzicielstwo bez przemocy - seria Rodzicielstwo bliskości

Wydana jako ostatnia "Rodzicielstwo bez przemocy" a czytając miałam poczucie, że równie dobrze mogła byc wydana jako pierwsza. Czemu? Zawiera podsumowanie wszystkich książek serii Rodzicielstwo bliskości o rozszerzenie samej idei Rodzicielstwa Bliskości. Gdyby pojawiła się jako pierwsza zachęciłaby do lektury części o współspaniu, chustonoszeniu czy płaczu dziecka. A tak? Troszkę zdublowała te informacje. A może był tego taki zamysł? Może chodziło o powtórzenie i utrwalenie?

W głębi kontinnum

Książkę ciężko mi się czytało. Nie jestem stworzona do tego typu wywodów, ale powiem, że mój mąż łyknął ją za jednym razem. Ba. Był nią zachwycony i co najwazniejsze zaczął polegać na moim instynkcie, który z początku chyba brał za ciążowe "zachcianki i wymysły" ;)
Co książka uzmysłowiła? Że wiele ludzi życjących daleko od cywilizacji radzi sobie nie ingerując w życie drugiego nawet tego najmniejszego, że rodzice ufając dzieciom uzbrajają je w potężny oręż, którego nie maja dzieciaki, które sa chronione nawet przez zwykłym potknięciem się czy guzem. I co najważniejsze... Mój mąż przekonał się do chusty! do tego stopnia, że nasza 15 miesięczna córka nie posiada wózka od... 13 miesięcy ;)
I co najważniejsze dzięki tej książce, dzięki nabytemu zaufaniu jestesmy spokojniesi.

wtorek, 24 lipca 2012

Śpimy z dzieckiem- serioa Rodzicielstwo bliskości

Pamiętam mnie mojej Mamy jak powiedziałam jej, że nie potrzebujemy łóżeczka ;) I nie potrzebowaliśmy. Był to sprzęt pożyczony, w którym wisiała karuzelka. I tyle. Mała może kilka razy w ciągu dnia w niej spała.
"Śpimy z dzieckiem" była ta druga pozycją która kupiłam z tej serii. Skoro byłam do tego przygotowana psychicznie tak jak do chustonoszenia, to uznałam, że dobrze jest zapoznać się z literaturą na ten temat. I w sumie dobrze zrobiłam, bo ludzie straszą statystykami, które nie wiadomo skąd są brane. Znaczy ja wiem. Są to śmiertelne przypadki zaduszeń dzieci przez rodziców, ale nie napisano juz, że ci rodzice mieli problemy ze snem, brali silne leki, pili alkohol albo tez palili papierosy.
Na kolejnej książce Claude nie zawiodłam się i mogę polecić rodzicom, którzy chcą spać z dzieckiem, czują, że to dobre, a nie wiedzą czemu i jak sprawić by ten sen był bezpieczny.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Nosimy nasze dziecko- seria Rodzicielstwo bliskości

Jedna z pierwszych książek jakie kupiłam z tej serii. Dlaczego ta? Bo wiedziałam, że będę nosić i wiedziałam, że z tego powodu swoje się nasłucham. Mam wrażenie, że dla osób, które nie były przekonane no chustonoszenia troszkę przemówiła,  ale jak się ktoś zaprze, to nie ma mocnych.
Z czystym sercem mogę powiedzieć, że na wiele argumentów podanych przez autorkę bym nie wpadła. Nie przypuszczałam, że długoterminowymi korzyściami z noszenia może być rozwój mowy, chociaż jak myślę ile mówię do córki i ile jej opowiadam to chyba musi coś w tym być.
Ale Caleude w "Nosimy nasze dziecko" odpowiedziała na takie zarzuty jak:
  • to szkodliwe dla twoich pleców...
  • ...to szkodliwe dla pleców dziecka
  • wychowacie małego tyrana
  • twoje dziecko jest za duże, żeby je nosić (to słyszę co raz częściej ;) )

niedziela, 22 lipca 2012

Droga mleczna- seria Ropdzicielstwo bliskości

Nie będę ukrywać, ale to moja ulubiona pozycja z tej serii. Czyta się lekko i przyjemnie.
A co "Droga mleczna" ma nam do zaoferowania? Jeszcze wprawdzie nie miałam pytań jak długo będę karmić, ale z tą pozycją jestem uzbrojona w całkiem niezłe argumenty.
A jakie? Karmienie zmniejsza ryzyko wystąpienia m.in. osteoporozy i raka, karmiąc mam lepsze wyniki hemoglobiny niż kiedykolwiek. (po większą ilość argumentów zapraszam do książki.) Dzięki karmieniu łatwiej budować więź z dzieckiem, no i... mleko matki będzie zawsze najlepszym pokarmem dla dziecka.

sobota, 21 lipca 2012

Poród bez granic- seria Rodzicielstwo bliskości

Pozostając w tematyce około porodowej chciałabym przedstawić jedną z książek Claude Didierjean-Jouveau z serii Rodzicielstwa bliskości (o serii krótko na koniec). Jak inne książki tej autorki jest to bardzo zwięzła i konkretna pozycja, która jest raczej drogowskazem lub kompendium- pokazuje gdzie i czego szukać, ale i zbiera wszystkie informacje "do kupy".
A jakie informacje zbiera "Poród"? Przedstawia poród jako zjawisko fizjologiczne, omawia kim jest doula i czym jest dom narodzin, dlaczego warto rodzic z osoba towarzyszącą i jakie niepotrzebne często interwencje medyczne wykonywane są na porodówkach. Jakie mam odczucia? Czysta się zdecydowanie bardziej opornie niż inne książki z tej serii, ale warto mieć ją na półce.

piątek, 20 lipca 2012

Kryzys narodzin

Jak wygląda poród oczami dziecka pięknie opisuje  Frederick Leboyer w "Narodzinach bez przemocy", a jak wygląda oczami matki?? Zależy od matki i od tego gdzie i w jakich warunkach rodzi. I nie mam tu na myśli pięknej sterylnej sali, sztabu lekarzy położnych, inkubatorów, cudownych sprzętów i innych wynalazków XXI wieku. Poród powinien być wydarzeniem pięknym, podniosłym, bo niesie za sobą ten jedyny i nadzwyczajny dar, jakim jest życie... Jak jest w rzeczywistości... Bardzo różnie niestety... I wie o tym autorka książki "Kryzys narodzin", która zajmuje się badaniem zjawiska porodu. Co najważniejsze świadectwa, które spisała świadczą, że nie jestem sama ze swoimi przeżyciami i mam szansę nie popełnić tych samych błędów kolejny raz! Nie muszę być nacięta przy kolejnym porodzie, nie muszę dostać oxy w kroplówce i mieć masowanej szyjki. Nie muszę wielu innych rzeczy, a wiele wręcz mogę. Jak to mówią mądry Polak po szkodzie, ale lepiej późno niż wcale dowiedzieć się o wielu sprawach, by kolejny poród mógł przebyć inaczej.

czwartek, 19 lipca 2012

Narodziny bez przemocy

Pracując kiedyś w księgarni miałam stałe klientki. Były to Panie z Poradni Rodzinnej. Pewnego dnia dostałam od nich książkę. starą, jeszcze ze stanu wojennego kiedy to książki były tak naprawdę zeszytami, a tekst wyglądał jak słowa , które wyszły spod maszyny do pisania. Książka powędrowała na półkę i została zapomniana. Kiedy Mamania wydała ją, przypomniałam sobie o staruszku i zaczęłam czytać. Czytałam i płakałam (po ciąży jeszcze mam takie napady wrażliwości ;) ). Ale dopiero gdy wpadło mi w ręce nowe wydanie, które opatrzone było zdjęciami, których w starej wersji nie było widać doceniłam ta książkę jeszcze bardziej. Narodziny bez przemocy są nie tylko poród widziany oczyma dziecka. To przede wszystkim wyjaśnienie jak można sprawić by był pięknym przeżyciem dla matki, ale przede wszystkim jak najbardziej delikatnym przyjściem dziecka na nowy i obcy dla niego świat. I... Wiecie że sa takie miejsca w Polsce gdzie tak właśnie przyjmowane są porody? Po ciemku? bez krzyków dziecka? Przyjaciółka mówiła mi, że w niewielkim szpitalu w Mysłowicach! Mam wrażenie, że gdyby była to obowiązkowa lektura dla studentów ginekologii i położnych to poród ze stanu maksymalnej medykalicazji, jaki osiągnął stał by się znowu czynnością piękna i naturalną tak jak we wspomnianym szpitalu... A może siostra oddziałowa czytała ta książkę i postanowiła zmienić tamtejszy stan rzeczy??

środa, 18 lipca 2012

bo... Mama ma zawsze rację

Od ostatniego wpisu trochę czasu minęło.
Korzystając z tego, że Mamania zachęca swoich czytelników do pisania opinii o książkach i ja w końcu biorę się w garść i napiszę kilka recenzji książek które już przeczytałam, a które leżą na stosiku, który nadal nie malej ;)
Na pierwszy ogień...
Mama ma zawsze racje. Wstyd przyznać, ale Sylwii Chutnik nie znałam. Nie trafiłam na żadne jej felietony, ani notki w prasie. Od ignorantka ze mnie i nie kupuję prasy kobieco-dziecięcej, ani żadnej innej, może nie licząc „Kuchni”, która jak mąż mówi jest
Playboyem wśród smakoszy ;)

Ale nie o tym. Bardzo się ucieszyłam, kiedy przysłano mi książkę na dzień matki. Tytuł jakże budujący Matki Ego. Oj czasem trzeba.
A jak treść? Również budująca. Zabawne felietony zgrabnie zebrane w niewielki zbór idealny dla każdego zarówno pod względem formy jak i treści. O czym? O wakacjach, ciociach dobra rada i innych bardziej codziennych rzeczach.
Jeden tylko felieton mi nie pasował- o Łajce. Przy całości wyglądał jak u świni krawat ;)
Ale mimo to polecam. Przytłoczonej codziennością mamie skutecznie poprawi humor :)

niedziela, 24 czerwca 2012

dzień ojca

Tak, wiem. Był wczoraj. I wczoraj zaczęło się świętowanie.
Z rana dojrzałam wyniki konkursu Dziecięcych Klimatów, gdzie posłałam pierwsze zdjęcie szanownego Męża z naszą Córą. I tak o to Tatuś nieświadomie wygrał dla Lusi słonia tym oto zdjęciem.
Później śniadanie i spotkanie z Agnieszką Stein autorką książki "Dziecko z bliska". Bardzo mądra kobieta! Wprawdzie książki jeszcze nie zdążyłam przeczytać (potrzebuję się skupić, a z tym ostatnio ciężko), ale dobrze było posłuchać. Poszłam dowiedzieć się czegoś o swoim dziecku, a dowiedziałam się także wielu rzeczy o sobie! Spotkanie naprawdę rozwijające i... budujące. Strasznie się cieszę, że akurat tego dnia było i był ze mną mąż.
Później wizyta w BamBam Cafe i kawa dla męża, spacer po Starówce...
Miałam zrobić z okazji takiego święta sernik, ale... No właśnie. Nie wyszło i sernik był dziś ;) Ale był nader smaczny mimo, że eksperymentalny :p
Dziś ciąg dalszy świętowania- spacer po plaży, mężowe piwko w Chilly Willy i powrót do domu.
Dlatego wszystkim Ojcom składam serdeczne życzenia :) Oby ojcostwo dawało im tyle radości i satysfakcji ile to tylko możliwe :)

piątek, 15 czerwca 2012

makaron ze szpinakiem i łososiem


Obiad na szybko. Młoda choruje- katar gigant- więc jest nastawiona na opcję "nieodkładalna marudka". Kiedy w końcu usnęła miałam chwilę na zrobienie obiadu- tą chwilę pewną, że się nie obudzi (teraz z uwagą nasłuchuję...).
  • dwie garście makaronu w kształcie kokardek
  • dwie łyżki masła
  • średnia cebula
  • dwa ząbki czosnku
  • 3 garście świeżego szpinaku
  • mały filet łososia ugotowany na parze dnia poprzedniego (reszta z obiadu)
  • pół kubka słodkiej śmietany
  • jedno żółtko
  • opcjonalnie: sól i pieprz
Do gotującej się wody wsypać makaron, zamieszać i gotować do miękkości.
W rondelku rozpuścić masło, dodać posiekaną cebulę i dusić. Gdy zmięknie dodać pokrojony w plasterki czosnek. Po chwili dorzucić pocięty w paski szpinak (liście cięłam nożyczkami) i chwilę dusić. Kiedy "zwiędnie" dodać podzielonego łososia, dodać świeżo mielonego pieprzu i odrobinę soli. Zalać śmietanką i dusić. Pod sam koniec dodać rozmącone żółtko (przed wlaniem zahartować gorącą śmietaną z sosu), zagotować. Odsączony ugotowany makaron dorzucić do sosu, wymieszać i wyłączyć. 
Smacznego :D
Niestety zdjęcia nie będzie. Moje dziecko wygryzło te jedyne 3 przyciski które były w moim androidzie ;) Ale musicie wierzyć, że ładnie wygląda i jest smaczne.
Opcja bez łososia też jest dobra. Można na końcu posypać drobno startym serem o intensywnym smaku.

wtorek, 12 czerwca 2012

zapraszam na konkurs kulinarny

Na blogu Bobas Lubi Wybór ruszył konkurs. Nagrody są wspaniałe, a zasady proste. Należy stworzyć danie, które będzie się wpisywać w BLW (w zależności od wieku będzie to coś co można złapać w rękę, nadziać na widelec, zjeść łyżką, wypić słomką ;) czyli musi mieć dowolną formę)- być względnie zdrowe i z minimalną ilością soli lub jej brakiem, ale tak naprawdę ma być przede wszystkim SMACZNE!
I wcale nie trzeba być rodzicem, żeby wziąć w nim udział, dlatego zachęcam :)

sobota, 9 czerwca 2012

imieninowo- będzie rower!

Tak z zaskoczenia wzięły mnie moje imieniny. Zawsze były dniem wyczekiwanym, a tu bach! ;)
Rano przed wyjściem przypomniał o nich mąż składając życzenia. W związku z nimi, ale i bez nich, bo już wcześniej się do tego zbierałam, zakupiłam przez allegro rower do "odpicowania" za całe 86 zł. Na razie jest różowy, ale mam zamiar kolor zmienić. Na jaki? Jeszcze nie wiem.
Ale marzy mi się rower w stylu retro. Zobaczcie jakie cuda są na tym blogu! Zakochać się idzie :)
A dlaczego akurat ten wehikuł?
Po pierwsze nie mamy samochodu, a nawet jakby był to nie mam prawa jazdy. Po drugie znowu nam bilety podrożały. Tym razem o 20 gr i tak chcąc jechać do centrum w jedną stronę muszę wydać 3 zł, a na podróż nad Zatokę to już 3,60 zł... Po trzecie Gdańsk ma jedne z najlepiej rozbudowanych dróg rowerowych w Polsce, a jakieś 2 miesiące temu pociągnęli mi ostatnią praktycznie pod dom, więc grzechem było nie skorzystać :)
No i potrzebuję takiego środka lokomocji, za pomocą którego dojadę w wiele miejsc, zrobię zakupy i będę miała przy sobie dziecko :)
Trzymajcie kciuki, żeby zapał nie zmalał.
A teraz idę sobie coś upiec z okazji imienin ;)

wtorek, 5 czerwca 2012

ogród zoobotaniczny w Toruniu

Czas wrócić do naszego wyjazdu do Torunia.
Przyjechałyśmy do Torunia we wtorek popołudniu, środa była na oddech i wypad na Stare Miasto po pieluchy do Rossmanna i mini rajd po sklepach a w czwartek...
W czwartek byłyśmy z Agnieszką (moją kuzynką) w ogrodzie zoobotanicznym. Łucja już jest dużą panną i jest wiele rzeczy, które ją interesują i zająć na jakiś czas potrafią. I jaką "rzeczą" są ptaki stąd mój wybór padł na toruński ogród gdzie, jak pamiętałam jeszcze ze swoich wypraw, była całkiem ładna ptaszarnia.
Wejście do ogrodu wygląda tak jak kiedyś: masywna brama i ciąg schodów w dół. Ale wnętrze to zmieniło się niesamowicie. Za moich czasów (ale to brzmi ;) )klatki były malutkie, zwierząt było mniej i inne i nie trwały prace remontowe ;) Po prostu był to ogród botaniczny z dodatkiem zoo. Teraz zdecydowanie proporcje się zmieniły.
Mała była zauroczona nie mniej jak jej mama. Polecam wszystkim rodzicom, którzy nie mają pomysłu na spędzenie czasu. Pamiętam jak ze swoją mamą chodziłam do ogrodu 4 razy w roku, żeby zobaczyć jak wszystko się zmienia.
Wiosna jest znakomitym czasem na odwiedzenie takiego miejsca. Wiele zwierząt miało młode. Mój zachwyt wywołały małpki, które były naprawdę niewielkie. (Niestety młodych nie udało się uchwycić.)




Ulubioną atrakcją dzieci były kozy. Nie dość, że młode miały za nic ogrodzenie i biegały wokół luzem to dorosłe sztuki były właśnie kotne i aż mi brzuchy skakały :)



Ale to nie wszystko. Były surykatki, sowy, puchacze, gęsi, pawie, niedźwiedzie, rysie, emu, kangury, muflony, żubry i inne zwierzęta.




Oczywiście musiałyśmy wejść też do ptaszarni.



Podsumowując?
Warto pokazywać dzieciom przyrodę. Czy to będą kwitnące kwiaty i krzewy czy ptaki i zwierzęta. Roczne dziecko jak najbardziej to zainteresuje, ale warunek jest jeden. Muszą być one możliwie jak najbliżej (niedźwiedź w drugim końcu wielkiego wybiegu czy bocian w odległości 15 metrów jest po prostu niewidoczny).

Teraz czekamy na ładną pogodę, żeby odwiedzić zoo w Oliwie :)