środa, 9 maja 2012

karmienie piersią- z MOJEGO punktu widzenia

Wiele się mówi o tym zjawisku i ja czasem wspominam, bo przecież karmię, więc to jest, jakby nie patrzeć, część naszego życia tak jak jedzenie czy picie. Ale wydaje mi się, że nie pisałam jak to u nas było, że trwa. Nie chcę, żeby wyszło, że się żalę, ani robię z siebie bohaterki, bo nią nie jestem mimo, że karmienie piersią jak swego rodzaju super mocą :)


Przyznam się, że choruję na koszulkę z fajną grafiką w tym stylu.

Znowu dygresja ;)


Chciałam tylko pokazać swoje początki, które mimo, że nie były łatwe, to nie sprawiły, że się poddałam.
Moim szczęściem było donoszone dziecko. Lusia urodziła się w dniu, który wyznaczyłam za pomocą metody (o tym kiedy indziej). Poród nie był idealny, ba wręcz przeciwnie, ale mimo, że  wspomnienia łatwe nie są to Lusia okazała się zdrową i silną dziewczyną, która potrafiła się o swoje upomnieć.
Po porodzie nastąpiły pewne komplikacje i tym trafem ja zostałam wywieziona na salę operacyjną, a córka na adaptacyjną i od tego momentu zaczęły się schody.
W normalnym wypadku dziecko jest z matką ciągle, ba- słyszy się o tym, że w niektórych cudownych miejscach ktoś przynosi dziecko do przystawienia. Ja po zabiegu zostałam całkiem sama od 1 w nocy to 12 w południe, kiedy to koleżanka z sali była ciągle ze swoim synkiem. Wiedziałam wtedy jak się czują matki, które muszą po stracie patrzeć jak współleżące leżą pod ktg i wsłuchują się w ruchy dziecka. Przesadzam? Nie przeżyłam poronienia, ale z perspektywy czasu wiem, że ten czas był czasem straconym... oj bardzo.
Mimo proszenia o dziecko dostałam je dopiero po wszystkich obchodach (pech chciał, że się wszystko tak przeciągnęło w czasie), a przyniesione dziecko spało. Jam matka niedoświadczona i naiwna. Nie wiedziałam co mam zrobić, jak przystawić i jak sobie radzić... Ktoś pomógł? Raczej nie. Dopiero gdy Mała się obudziła mogłam ją spróbować przystawić do piersi, bo wybudzić się nie dała.
Mimo, że moje piersi wyglądają normalnie proces karmienia był trudny. Przez ciążę nie uświadczyłam siary, po porodzie coś tam zdążyli "wycisnąć", ale była to kropla w morzu biorąc pod uwagę co się działo później.Nie od dziś wiadomo, że brak odpowiedniej stymulacji to brak pokarmu.
Przystawiając córkę nie tylko czułam dyskomfort. Moja pierś okazała się za duża na jej małą buźkę, a brodawka wyglądająca całkiem normalnie chowała się i uniemożliwiała prawidłowe chwycenie. Żadne zdjęcia w książkach, na plakatach nie sprawiły że czułam się lepiej. Bo to przecież tak pięknie wygląda- matka trzyma obiema rękami dziecko i ono je. A jak tu poradzić sobie z niemogącym się przystawić noworodkiem w jednej ręce i piersią, której brodawka robi takie hece w drugiej? Do tego należy dodać krzyczące dziecko tak, że cały oddział je słyszał, baby blues, ból i dyskomfort (po zabiegu byłam ciągle na lekach przeciwbólowych a siedzenie było okupione dużym cierpieniem).
Oczywiście nie zdziwię żadnej mamy, że pomoc jaką otrzymałam była znikoma- przynajmniej w czasie pierwszych 2-3 dni. Każda położna mówiła co innego, lekarze nie mówili nic, a każda mama radziła sobie na swój własny sposób i to z różnym skutkiem. W środku nocy zasłabłam. Położna po konsultacji zabrała dziecko na dokarmienie, bo strasznie płakało (zdziwiła się, że tam mało dojadła ze strzykawki), ja ostałam kroplówkę, a dziecko zostało zabrane na adaptacyjną i znów mimo próśb zostało przyniesione po obchodzie następnego dnia. Kolejny dzień przy piersi, bardzo niemiłe położne, które warczały. W nocy krzyki, uświadomienie mi, że dziecko ma wpisane dokarmianie i dlaczego tego nie robię,przecież  muszę dokarmiać (wierzcie mi lub nie, ale byłam tak otępiała tym wszystkim, że z pewnych oczywistych rzeczy nie zdawałam sobie sprawy).
Od tego czasu mała dostawała trochę mm. Tyle ile wypiła podane przez strzykawkę po palcu.
I nadszedł dzień, a właściwie noc kiedy otrzymałam pomoc której tak bardzo potrzebowałam. Dyżur miała doradczyni laktacyjna pani Joanna. Złota kobieta, która gdy weszła wieczorem zajrzeć co u nas słychać (mało która to robiła) i zobaczyła w jakim jestem stanie, obiecała, że pomoże. I pomogła.
Mam za sobą karmienie przez kapturki Medeli(które pani Asia dobrała), dokarmianie strzykawką przed karmieniem (też przez nią zalecone), żeby dziecko na spokojnie złapało pierś a nie darło się w niebogłosy. Mamy masę wypróbowanych pozycji do karmienia i do 3 miesiąca karmiłam tylko na siedząco i to przeważnie w pozycji spod pachy. (Na to żadna wcześniej położna nie wpadła, bo najłatwiej było mi przystawić na leżąco i to najlepiej ciągle z tej samej piersi, bo jak usłyszałam "nie będę się kładła na panią, żeby pani pokazać jak się karmi!").
Po powrocie do domu było trochę lepiej, ale i tam były trudności, choćby dlatego, że rogal się u nas nie sprawdził i musiałam szukać na allegro "twardej" poduszki do karmienia. Przy każdym karmieniu biegałam zrobić mieszankę, żeby nie ryzykować krzyków i nerwów dziecka. Wprawdzie udawało się jakoś etap ten omijać, ale w gotowości byłam zawsze. 
Były kryzysy, poranione brodawki, dziecko u piersi praktycznie całą dobę. Ba ostatnio do listy doszedł nawet zastój ;) Gdzie po roku karmienia po prostu się go nie spodziewałam (filiżanka sparzonej szałwii, gorący okład i całodzienne ssanie dziecka; szałwia po to, by mimo ssania- stymulacji, nie było więcej pokarmu). 
Ale karmimy. Karmimy się dalej i mimo, że Lusia ma ponad rok to dalej chętnie i dużo je w dzień i zamiast przekąski woli pierś. I wierzę, że się da. Wiem, że są wyjątkowe sytuacje, gdzie dawanie mieszanki dodatkowo jest potrzebne, ale nawet ta minimalna ilość jest ważna, bo to nie tylko jedzenie czy picie. To odpowiednie przeciwciała, najlepszy probiotyk, ale odpowiednia dawka bliskości, której nie tylko potrzebuje dziecko, ale i matka.
I wiem, że może to wizja utopijnego państwa, ale chciałabym, żeby każda mama chcąca karmić piersią mogła uzyskać odpowiednią pomoc, a kiedy już wszystko zawiedzie nie miała wyrzutów sumienia, a była dumna, że zrobiła wszystko, żeby karmić choć życie pisze różne historie.

20 komentarzy:

  1. Ja cię Aniu podziwiam bo widziałam jak walczyłaś dzielnie z tym żeby Lusia jadła z piersi;] Jesteś moją bohaterka:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też niestety w szpitalu nie dostałam żadnej pomocy przy przystawianiu dziecka do piersi. leżałam na innym oddziale niż mój synek, bo nie było miejsc. o to żalu nie mam. ale nikt mnie nie zawołał na karmienie, nie doradził, nie powiedział co mam robić. gdy poszłam do małego, poprosiłam położną, aby mi pomogła dziecko przystawić do piersi, a ona , że później, bo teraz ma coś tam zrobić na komputerze itp. a ja nienauczona pyskowania do dziś żałuję, że nie warknęłam - "moje dziecko jest głodne i czekać nie4 będzie!". co prawda, pokarm przyszedł dopiero na 3 dobę, ale jakaś tam siara była juz przed porodem. co więcej, nie został u mnie przeprowadzony żaden "instruktaż"- pół godziny rozmowy i doradztwa położnej świeżo upieczonej mamie, a na wypisie oczywiście sie pojawiła informacja, że takie coś zostało przeprowadzone... żal po prostu żal! i tyle. poród w moim przypadku był cudowny, ale za to obsługa po - tragiczna. chociaż zawsze mogło być gorzej:)

    Love_line

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie to Aniu wszystko opisałaś!
    Warto walczyć!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie uważam, że karmienie piersią to jakaś "super-moc", ale zgadzam się z tobą, że jest trudne i że mamy, które chcą karmić piersią, powinny otrzymać wsparcie. Ja miałam podobne doświadczenia z pierwszego porodu jak ty- każdy mówił coś innego, a pięlęgniarka w szpitalu przychodziła do mnie raz na jakiś czas, mówiła: "to nie tak, źle pani to robi",po czym robiła jakieś czarymary i Żabula piła. I to niestety w szpitalu w Niemczech. Drugi raz rodziłam w Holandii i po porodzie miałam specjalną położną, która przychodziła do mnie do domu na 5 godzin. Jej zadaniem była między innymi właśnie pomoc w karmieniu. Przerabiałyśmy różne pozycje i ona patrzyła, czy dobrze, a jak nie to poprawiała- o ile mniej problemów, żadnego bólu, żadnych poranionych sutków. W holenderskim systemie do wielu rzeczy przyczepić, ale akurat to wydaje mi się super.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja miałam beznadziejny poród, wywoływany, po 12h byłam już na partych, ale nie dałyśmy rady -cesarka. Dziecko zobaczyłam po kilku godzinach ale nie miałam siły się nawet uśmiechnąć. Po jakimś czasie dostałam małą. Najgorzej było kiedy trzeba było ją przełożyć do drugiej piersi a ja nie miałam jak, po prostu rana po cięciu bolała niemiłosiernie. Musiałam czekać, że może ktoś do mnie zajrzy.
    Karmienie to był ból przez mękę. Tym bardziej, że całe otoczenie naciskało na butelkę, bo Mała bardzo słabo przybierała. Walczyłam ze sobą, z innymi, nawet z własnym mężem. To był koszmar. Płakałam, że dziecka karmić nie daję rady, płakałam jak piła z butelki (mąż ją karmił). Płakałam bo jak większość kobiet miałam pokąsane do krwi brodawki. Było ciężko. Ale karmię nadal. MM jest obecne, ale w małej ilości.

    OdpowiedzUsuń
  6. U mnie poród niemalże błyskawiczny, a po byłam tak zmęczona, że gdy położna zaczęła mi przystawiać dziecko do piersi to byłam zdziwiona hehe ;)Na Islandii każda położna (a zmieniały się co 8 godzin, więc ich trochę było) bardzo pomagała, tłumaczyła.. gdy poprosiłam o pomoc, nawet w nocy przychodziły i pokazywały jak dziecku ułatwić ssanie piersi.
    Zatkany kanalik też miałyśmy.. Ból ogromy! Antybiotyk poszedł w ruch.. było to gdy Sara miała 5-6 tygodni. Od tego czasu (a córka w niedzielę kończy 7 miesięcy) nie mamy żadnych problemów. Pokarmu dużo, ssie ładnie i szybko. Nie spędzamy połowy dnia na piersi, zresztą nigdy tak nie było.
    Lubię karmić i wiem, że będzie mi tego brakowało jak przestaniemy. Cudne uczucie!

    OdpowiedzUsuń
  7. czytam Wasze wypowiedzi i jestem przerażona. zastanawiam się czy naprawdę jest sens na własne życzenie tak się katować? i czy nie prościej byłoby (w sytuacji problemów ze ssaniem) odciągnąć mleko i podać je dziecku z butelki?
    podziwiam, że macie tyle siły i samozaparcia, każda przeciętna kobieta by się poddała ;)
    P.

    OdpowiedzUsuń
  8. Droga/drogi P. Odciaganie jest problematyczne. Trzeba wyparzac laktator,butelki,ba samo odciaganie do przyjemności nie należy. poza tym zdradzisz skąd brac na to czas? ;) jak już pisalam karmienie piersią to nie tylko jedzenie. To coś więcej czego butelka nie da.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mówiąc już o tym, że samo odciąganie bywa większą katorgą - często gęsto zdarza się, że kobiety nie są w stanie odciągnąć ani kropli mleka, podczas gdy dziecko paroma pociągnięciami uruchamia istną fontannę. Laktator to tylko nieudolna "podróbka" dziecka, nigdy nie będzie stymulował laktacji tak skutecznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. hydrozagadka11 maja 2012 10:06

    Ja do dziś się zastanawiam, jak to jest z tym mitycznym "terrorem laktacyjnym"? Nigdy się z nim nie spotkałam, za to terror butelkowy był obecny zawsze i wszędzie. Zaczynając od szpitala, gdzie nie wiedzieć czemu, mojemu dziecku (bez żółtaczki, ze spadkiem wagi mieszczącym się w fizjologicznej normie, spokojnemu i rewelacyjnie ssącemu od pierwszego przystawienia) zlecono dokarmianie sztuczne - a gdy się kategorycznie sprzeciwiłam, straszono mnie dłuższym pobytem w szpitalu. Potem był chórek ciotek-dobra-rada powtarzających jak mantrę "daj jej butelkę, na pewno głodna", piguły w przychodni, które przy każdej wizycie rzucały teksty w stylu "ojej, bidulko, ty TYLKO na piersi, zaraz zobaczymy czy w ogóle przybierasz...", no i reklamy mm obecne wszędzie - w tv, na co drugiej stronie czasopism dla rodziców, w ulotkach, na plakatach w przychodni (słowem - do wyrzygania). Koleżanki z pracy, dla których największą sensacją po moim powrocie (po 6 miesiącach) było to, że TAK DŁUGO karmię, jak to w ogóle możliwe i czy tak w ogóle powinno się robić.
    Z drugiej strony za to - kompletny brak wsparcia w kp właśnie, położne w szpitalu, z których każda mówiła o kp coś innego niż jej poprzedniczka, zerowa wiedza otoczenia. To nie było łatwe. Ale dało radę i cieszę się, że tym razem będę już mądrzejsza o 18 miesięcy doświadczenia w karmieniu i nie dam sobie już tak łatwo mieszać w głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja z kolei bym chciała być w szpitalu, w którym bez problemu podają dziecku butlę, kiedy jest głodne :)

      Usuń
  11. Karmienie piersią jest wspaniałe!! Wygodne i przyjemne :) Owszem na początku było trudno. Kiedyś to opiszę też. Odciąganie przyjemne nie jest. Odciągałam tylko przy nawale i wylewałam. Jakoś na myśl podania córce butelki czuję wewnętrzny sprzeciw. Raz spróbowaliśmy dać MM w butli, ale nawet ona nie chciała tego pić a i ja się źle z tym czułam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Aniu, dobrze, że się nie poddałaś.
    Ktoś tu napisał, że karmienie piersią to skazanie się na cierpienie. Nie zgodzę się, bo są przypadki gdy karmienie przebiega bez problemów. Nam się udało :) Chociaż pewnie gdyyby nie dokładne przygotowanie i wiedza doświadczonych mam nie byłoby tak łatwo.

    OdpowiedzUsuń
  13. ale oczywiście, że z czasem jest bez cierpienia, ba. nawet jest przyjemne gdy mały ssak wtula się w matkę z miłością.
    ale nie zawsze gruntowne przygotowanie coś daje. co z tego, że w teorii wiedziałam jak to wygląda, ba nawet jedną książkę przeczytałam "Naturalnie karmię" Iwony Koprowskiej (bardzo dobra pozycja), wiedziałam jakie są pozycje, jak rysunek okazał się zupełnie inny do rzeczywistości...

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej
    Karmiłam córeczkę 9 miesięcy, aktualnie karmię synka wyłącznie piersią ma 4,5 i chce go karmić jak najdłużej, uważam że płyną z tego same korzyści i nie traktuje tego jako tylko pokarm ale to poczucie bliskości z dzieckiem jest nie ocenione...
    Zapraszam czasem do mnie
    kamaidzieciaki.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Wspaniale, że się nie poddałaś! Ja nie otrzymałam żadnej pomocy, a problem rozwiązałam nieco inaczej: pompowałam mleko i karmiłam butelką przez 8 miesięcy. Potem poszłam dopracy na 4 godziny dziennie i mojemu dziecku się samo odmieniło i zaczęło ssać pierś, mimo, że podobno "jak razakosztuje smoczka to nie ma powrotu do piersi". Pewnie gdybym najpierw przeczytała twój wpis (lub podobny opis przeżyć) to byłabym mądrzejsza. Ale i tak cieszę się, że uniknęłam mieszanek, choć niektórzy pukali się w głowę, że chce mi się tak bawić w to odciąganie.
    Pozdrawiam!

    Motylek

    OdpowiedzUsuń
  16. Motylku dzielna z ciebie kobieta! Zawsze podziwialam dziewczyny które mają 'romans' z laktatorem! :) wiem jakie to ciężkie i ile pracy trzeba w to włożyć. I gratuluję odmiany :) widac dziecko przy twojej pracy potrzebowalo więcej bliskości :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Cudownie, że się nie poddałaś. Ja jestem fanką karmienia piersią. Moją córkę karmiłam półtora roku, synka rok i pięć miesięcy. O ile w przypadku córki nie miałam problemów to z synem tak. Miałam mało pokarmu, pojawiła się wizja dokarmiania. Ale się nie poddałam. Piłam napar z kminku, przystawiałam go co chwilę do piersi - dla pobudzenia laktacji i udało się. Chwile spędzone z dziećmi przy piersi uważam za bezcenne. I na pewno procentują - moje "maluchy" mają już 19 i 16 lat i nadal uwielbiają tulić się do mamusi :))))

    OdpowiedzUsuń
  18. Do Anonimowego: O wiele prościej jest podać w każdej sytuacji pierś niż biegać i przygotowywać mleko w butelce ( co wiąże się z kupowaniem, wyparzaniem, odmierzaniem itd.)Warto się trochę pomęczyć na początku. Potem jest z górki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. na szczęście teraz jest trochę większa świadomość. a jeżeli mi się nie poszczęści będę płacić doradcy laktacyjnemu za wizyty domowe. Nie bedzie mi szkoda żadnej złotówki na to. Bo to procentuje. Liczę że uda mi się karmić piersią. Sama już niedługo też opiszę jak mi poszło na swoim blogu. Mam nadzieje że będę mogła się podzielić tylko dobrymi wiadomośćiami :)))

    OdpowiedzUsuń