środa, 12 września 2012

huśtawka

Dziecko mi szaleje. Od pewnego czasu staram się wychodzić na plac zabaw choćby na 1,5 godziny. I przyznam się, że często gęsto jesteśmy na nim same. Jakiś tydzień temu, kiedy pogoda nie była jakaś rewelacyjna, ale nie padało, w ciągu naszego dwugodzinnego pobytu przez plac przewinęło się… Czworo dzieci. Każde z opiekunem było maksymalnie 20 minut. Miło, nie?
Choć ostatnio przestało to mnie boleć, bo Luśka ma 1,5 godzinne maratony na huśtawce. Jedyne urozmaicenie to zmiana na tę obok, ewentualnie zmiana strony, na którą patrzy. Chyba przyjdzie mi się pogodzić. Ba. Nawet dostrzegam pewne plusy:
  1. Mogę czytać książkę, co mi się nie zdarza przy dziecku ( jestem przy końcówce „Bez lęku” i… jeszcze o niej napiszę, bo jest dla mnie kwintesencją człowieczeństwa i tego jak powinno się żyć).
  2. Będę miała taaaakie muły ;)

Ale nie o tym chciałam napisać. W niedzielę trafił się nad Zatoką piękny i ciepły- ba, wręcz gorący dzień. Było tak ładnie, że postanowiłam wyjść na plac zabaw na „dobicie”, czyli koło godziny 17. Same w domu byłyśmy, po kościele, po obiedzie, więc absolutnie nigdzie nam się nie spieszyło. Tylko czasem rękę bujającą zmieniałam, jak w poprzedniej brakowało siły.
Wiadomo, że co raz szybciej robi się szaro, co jest dobrym argumentem za tym, że trzeba już iść do domu, ale przecież nie zawsze zadziała. Na pewnego chłopca nie podziałało. Na oko może trzyletni... Mama już zmęczona, prosiła, namawiała, ale bez skutku. I w pewnym momencie zrobiła coś, czego zrozumieć nie umiem i nie chcę. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę domu. Bez słowa, bez uprzedzenia, nic! Moja pierwsza myśl? „Och ty głupia kobieto… Przecież dziecko będzie się bało, że go zostawisz i to wcale nie znaczy, że będzie cię słuchało…”
Przecież ja też to znam, moje dziecko tez jest z tych „nieściągalnych” do domu. Czasem uda się wytłumaczyć, że trzeba iść na zakupy/ zjeść obiad/ kolację/ iść spać/ umyć się, ale czasem nic nie działa. I co wtedy? Nie odwracam się i nie uciekam. Nie zostawiam płaczącego i nierozumiejącego nic dziecka samego. Biorę na ręce, przytulam, tłumaczę dalej i nawet, jeśli płacze to jestem przy nim. Daje to poczucie, że w swoim całym nieszczęściu, złości i żalu nie jest samo. Mam nadzieję, że kiedyś mi powie „Wiesz mamuś. Dziękuję, że mnie nie zostawiałaś samej jak było mi po prostu źle”…

4 komentarze:

  1. u nas też buju buju mogło trwać godzinami, ale teraz już trzeba zmieniać zabawki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ale tu się zmieniło - zgaduję że Agaty zasługa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście. Popsułam i trzeba było naprawić, i Dobra Dusza mnie uratowała ;]

      Usuń
    2. ale link cały czas nie działa :-(

      Usuń