Dziś rano byłyśmy na zakupach. Oczywiście zachstowane. Ja bawełniana bluzka, Młoda body i kapelusik (wyglądała jak rasowy chłopak). Trzeba jeść, trzeba robić zakupy. Wyszłam po 8, poszłam oddać krew bo by mi się skierowanie na morfologię przeterminowało (po transfuzji to będzie moja pierwsza kontrola odkąd wróciłam do domu) i tam pierwsze uwagi. Piguła stwierdziła, że dziecko ma nóżki sine, bo jest uciśnięta (dobrze zawiązana chusta nie naciska nóżek, bo przechodzi pod pupą i pod nóżkami; zresztą dzieci nie mają dobrze rozwiniętego układu krążenia o czym kto, jak kto, ale ona wiedzieć powinna). Potem w sklepie był spokój, ale poszłam na lumpka w nadziei, że znajdę Młodej trochę bodziaków (mamy w planach jechać na Kaszuby, a tam ciężko będzie prać, a moja agentka ostatnio co najmniej 3 sztuki dziennie potrzebuje- jedna po spaniu, jedna po chustowaniu, i jedna do spania; wiadomo jak jest kupowa wpadka, albo się przesika to kolejne sztuki lecą). No i w tym lumpku się zaczęło: za zimno w nóżki, ale za gorąco ogólnie, za mocno związana, krzywa (!?!)... I pierwszy raz ucieszyłam się, że Mała zaczęła płakać (sklep bez klimy, dziś wszystko po 2 zł, więc wyobrażacie sobie te tłumy- młodej było nudno, bo stałam już w kolejce i gorąco- ach te zmarznięte nóżki ;) ), bo nas przepuścili w kolejce . Wyszłyśmy i się uspokoiła...
Ludzie są dziwni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz